Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

A to wszystko bagatelka

29.11.2011
Autor: Beata Rędziak
Źródło: inf. własna

Pod salą maturalną wraz z innymi towarzyszkami niedoli śpiewała na głosy: „Wiem, wiem, wiem, że nic nie wiem”. Na samym początku naszego spotkania mówi, że ma nadzieję, że znam się na żartach. Jest miłośniczką kawy bez mleka i Ingolfa Wundera. Z pochodzenia gdańszczanka, żywiołowa, z poczuciem humoru, zaskakuje trafnymi ripostami i spostrzeżeniami – Małgorzata, niewidoma organistka z warszawskiego kościoła św. Marcina na Piwnej.

Powiem, ile zechcę
Nie jest mi łatwo namówić Małgorzatę na spotkanie. Twierdziła, że nie ma o czym rozmawiać, bo niepełnosprawny, to taki jak każdy inny i wiele osób niewidomych gra na organach. Przekonała ją dopiero propozycja wyjścia do kawiarni. – Kawiarnia? Zgadzam się, lubię kawiarnie – powiedziała nieoczekiwanie Małgorzata. - Ale powiem tylko tyle, ile zechcę. I potem mnie Pani odprowadzi – dodała szybko. Zgodziłam się bez wahania na te przyjemne warunki.

Na zdjęciu: kościelne organy
Fot.: www.sxc.hu

Spotkałyśmy się w słoneczne listopadowe przedpołudnie w jednej ze staromiejskich kawiarni. Już podczas drogi Małgorzata „odgrażała się”, że powie, co myśli o tych niepełnosprawnych. Od razu też każe mi napisać, że została przekupiona kawiarnią, bo inaczej nie będzie autoryzacji. Moja ciekawość rosła z minuty na minutę. Szybko okazało się, że groźby Małgorzaty były tylko żartem. Zaczęła opowiadać swoją barwną historię z wdziękiem i poczuciem humoru.

Nie pamiętam, czy widziałam
- Byłyśmy wcześniakami z moją siostrą bliźniaczką. Retinopatia - jak leżałyśmy w inkubatorze dali nam za dużo tlenu, czyjś błąd. Ja nie widzę od początku, siostra niedowidzi. Mamy jeszcze brata - widzącego. Na nic się zdało chodzenie po lekarzach. Rodzice byli nawet u słynnego wtedy profesora Altenbergera, nic nie dało się zrobić.

Myśleli, by pozwać szpital do sądu, ale już było na to za późno. Byłyśmy w domu do szóstego roku życia, potem rodzice oddali nas do ośrodka w Owińskach niedaleko Poznania, aby nas kształcić. Tam nie byłyśmy długo, dzieci w ośrodku miały wszy, w latach 60-tych nie było tam dobrej atmosfery i warunków. Jak mama przyjechała, wykradła nas stamtąd po kryjomu. Mama jest charakterna – śmieje się Małgorzata.

Wtedy obowiązywała rejonalizacja, nie było łatwo wyprosić zgody kuratora na oddanie bliźniaczek do ośrodka w podwarszawskich Laskach. Ale w końcu mama Małgorzaty dopięła swego. Tutaj dla Małgorzaty właściwie wszystko się zaczęło. Najpierw nauka Braille’a. – Na początku w ogóle mi nie szło. Była taka siostra Julia, nieziemsko cierpliwa, i ona pytała mnie: - Spać umisz? - Umiem. - Jeść umisz?. - Umiem. - To czemu tego Braille’a nie możesz się nauczyć? – opowiada ze śmiechem Małgorzata. – No i w końcu zaskoczyło – wyjaśniła z uśmiechem.

 Na zdjęciu: książka w alfabecie Braille'a
Fot.: www.sxc.hu

Mówi, że w podstawówce była bardzo grzeczną i poukładaną dziewczynką. To denerwowało jej koleżanki. Wtedy było dużo żartów i śmiechów, wychowanki ośrodka w Laskach trzymały się razem, lubiły się; jak chciały komuś za coś podziękować, to głośno śpiewały. 

Ja też chciałam
- W podstawówce koleżanki i moja siostra zaczęły się uczyć grania na fortepianie. To ja też chciałam. I tak 10 lat praktykowałam. Lekcje brałam u Stefy Skibówny, niewidomej pianistki, cudownego człowieka. Gdy dowiedziałam się o studium organistowskim na pl. Grzybowskim, nie wiedziałam, jak jej powiedzieć, że chcę uczyć się gry na organach. Jak już się odważyłam, pochwaliła mnie, że to bardzo dobrze, żebym tam szła – wspomina swoje muzyczne początki Małgorzata.

Naukę gry na organach rozpoczęła w liceum. – Przychodziłam na zajęcia i wyciągałam maszynę brajlowską. Czułam, że ludzie patrzą z ciekawością, nie wiedzieli o co chodzi. Bardzo miło wspominam ten czas, pomagaliśmy sobie, wspieraliśmy się – opowiada.

Małgorzata uczyła się dziewiarstwa, była w liceum elektryczno-mechanicznym, śpiewała w chórze Cantus Gaudi, pracowała w drukarni, grała na fortepianie. Wierna pozostała organom i śpiewowi. Choć mówi, że wtyczkę też potrafi skręcić.

Małgorzata ma świetną pamięć, podaje konkretne, znaczące dla siebie daty z zaznaczeniem miesiąca. Gdy skończyła szkołę w Laskach, dostała stypendium za dobre wyniki w nauce. Pozwoliło jej ono na samodzielny start w dorosłość.

Rozpoczęła pracę; najpierw w drukarni, a potem jako organistka – na warszawskim Kamionku, na Wawrzyszewie, u dominikanów na Służewie, następnie przez blisko 4 lata w Gdańsku, gdzie się przeprowadziła. Ciągnęło ją jednak do Warszawy. Tutaj miała przyjaciół, za którymi tęskniła. Kiedy więc okazało się, że w kościele św. Marcina na Piwnej budowane są nowe organy i jest potrzebny organista, zdecydowała się wrócić.

 Na zdjęciu: klawisze fortepianu
Fot.: www.sxc.hu

Klawisze ma w głowie, gra intuicyjnie. Słów pieśni uczy się z płyt. – Jedna z sióstr franciszkanek nagrywa mi na płyty nowe pieśni i uczę się w ten sposób słów. Psalmy śpiewam z księgi liturgicznej w Braille’u – opowiada o swoim zawodowym warsztacie.

Niepełnosprawny? Taki jak każdy inny
Zadaję wreszcie Małgorzacie pytanie, jak to jest z tymi osobami niepełnosprawnymi w jej przekonaniu. – Jak to jest? To takie same osoby, jak pełnosprawne. Owszem, zgadzam się, czasami ludzie nie są w porządku w stosunku do niepełnosprawnych, ale często jest też tak, że oni sami na to zasługują. Jak ktoś pyta, czy pomóc, a ktoś fuka, to nie ma się co dziwić, że ludzie się nie zniechęcają. Ja nigdy nie odmawiam, by ktoś mnie podprowadził, nawet jak wiem, jak trafić. Zawsze to okazja do porozmawiania – Małgorzata z przekonaniem opowiada o swojej filozofii.

– Wiem, że jest ciężko, szczególnie z pracą i szczególnie tym, którzy żyją tylko z renty socjalnej – dodaje. Mówi, że sama też czasami na coś narzeka i marudzi; przecież to ludzkie, zdarza się każdemu.

Moje miejsce na ziemi
Gdy pytam o marzenia, Małgorzata się zamyśla. Za chwilę wspomina swoją miłość, była zaręczona. Niestety, nagła choroba zabrała jej wybranka. To niełatwe wspomnienie. Przypominają jej się też inne zauroczenia, szczególnie jedno, o którym opowiada z uśmiechem. – On mówił na mnie „bagatelka”, bo ciągle mówiłam: „A, to wszystko bagatelka” – śmieje się Małgorzata. Marzy jej się zwykły przyjaciel, bliska więź, by z kimś porozmawiać, iść na koncert, po prostu pobyć.

Jej dzień wygląda zwyczajnie, nie ma jakiejś ściśle ustalonej organizacji, choć wyznacznikiem są godziny mszy, na których gra. Zazwyczaj wstaje o 6.30 i gra na porannej mszy. Potem czyta. – Teraz czytam „Księgę Małgorzaty”, to powieść o średniowieczu – mówi.

Lubi Warszawę, dobrze się tutaj czuje. Dlatego wróciła. Gdańsk odwiedza mniej więcej raz do roku, dalej mieszkają tam jej rodzice i brat. Jednak jej świat jest na Piwnej, to jej miejsce na ziemi.

Komentarz

  • Od siebie
    Radek
    30.07.2012, 18:34
    Z wywiadu wyłania się obraz bardzo pozytywnej osoby, cieszy to, że są osoby niepełnosprawne, które mogą i potrafią się realizować, a przez to cieszyć życiem. Sam bywam czasem w kościele na Piwnej i słucham p. Małgorzaty- bardzo ładnie, subtelnie gra i świetnie się to komponuje z niepowtarzalnym klimatem tego kościoła. Serdeczne pozdrowienia dla p. Małgorzaty i autorki artykułu/wywiadu.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas