Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Scenariusz napisany przez los

22.06.2011
Autor: Sylwia Zarzycka
Źródło: Integracja 2/2011, fot.: archiwum

W życiu każdego człowieka zdarzają się momenty wzruszeń, związane z różnymi sytuacjami. Emocje wywołują filmy, muzyka, sztuka. Wzruszają nas ciekawe miejsca lub wyjątkowe wydarzenia. Mnie najbardziej poruszają ludzie i ich niesamowite historie.

W tym roku największych wzruszeń dostarczył mi Tomek, którego poznałam, będąc u koleżanki w Chicago. Tomek wraz z rodziną – żoną i trójką dzieci – mieszka tam od 10 lat. Agata już wcześniej mówiła mi, że on jest niesamowity. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, na czym to polega, a właściwie nie dopytywałam. Myślałam, że może Agata jest nim zwyczajnie zauroczona jak kobieta mężczyzną. Tuż przed moim wyjazdem do Stanów przesłała mi kilka zdjęć, na których był Tomek: młody 35-letni mężczyzna, przystojny, dobrze zbudowany, z tatuażem na całej ręce, siedział na tyle olbrzymiego, czarnego trucka. Choć wiedziałam o tym już wcześniej, teraz zobaczyłam, że Tomek nie ma nóg.

Z pewną nieśmiałością...
Nasze pierwsze spotkanie było dla mnie – przyznam – stresujące. Nie znałam dotąd nikogo młodego, pełnego wigoru, tak mocno dotkniętego przez los. Nie wiedziałam, jak podchodzić do jego tragedii. Z jednej strony moja wielka ciekawość popychała mnie do tego, by poznać każdy szczegół tego nieszczęścia – począwszy od tego, w jakich okolicznościach stracił nogi, przez emocje towarzyszące mu od wypadku, a skończywszy na obecnym życiu.

Gdy zwierzyłam się Agacie, że obawiam się tego spotkania, ponieważ nie wiem, jak się zachować, zaczęła się śmiać i powiedziała: „No coś ty. On z tego żartuje. Pytaj o wszystko, co chcesz, bez skrępowania – odpowie na każde twoje pytanie”.

Spotkaliśmy się wieczorem podczas drugiego dnia mojego pobytu w Chicago. Tomek z kolegą przywoził quady i zostawiał je przed domem Agaty, bowiem następnego dnia jechaliśmy do stanu Indiana, by je ujeżdżać. Od początku było zabawnie. Patrzyłam, jak Tomek sobie radzi, najpierw z wielkim zaciekawieniem, które szybko przeszło w zadziwienie. Uwijał się przy quadach najszybciej ze wszystkich. Zanim my coś zrobiliśmy – on już swoje skończył. Jeśli czegoś nie mógł zrobić, prosił o pomoc, choć zdarzało się to niezmiernie rzadko.

Na zdjęciu: Pan Tomasz

Jego samodzielność mnie zaskoczyła. Zauważyłam, że Tomek podchodzi do swojej niepełnosprawności w sposób, hm... – humorystyczny. Na przykład przy rozpakowywaniu sprzętu skarżył się... na uderzenie w łydkę.

Od dnia spotkania co dzień przeżywałam szok. Tomek ma ADHD. Wprost rozpiera go energia. Robi wszystko, co wydaje się niemożliwe w jego sytuacji. Raczej nie lubi, gdy mu się pomaga. Ja miałam odruch, by we wszystkim mu pomagać: coś podać, przynieść, odnieść, przystawić, odstawić itp. Dostałam w końcu ochrzan…

Któregoś wieczora zaproponował nam przejażdżkę samochodem po downtown w Chicago. Minęło już kilka dni znajomości i odważyłam się zapytać, jak to się stało, że stracił nogi.

Splot okoliczności
To zdarzyło się w marcu 2007 roku. Tomek pracował w budownictwie. Któregoś razu, gdy prowadził vana, zorientował się, że ma mało benzyny. Zjechał na pobocze. Miał w przyczepie zapas paliwa, więc wyszedł, otworzył tył auta, opuścił żelazne schodki, po których chciał wejść i wyjąć kanister. Niestety, nie zdążył... Poczuł ogromne uderzenie.

Wjechał w niego samochód jadący z prędkością 70 mil na godzinę. Siła uderzenia wbiła Tomka w żelazne schody, które ucięły mu nogi mniej więcej na wysokości kolan. Widział, jak ucięte części jego nóg lecą do przodu. Miał jeszcze na tyle przytomności, że ściągnął pasek i zatamował krew płynącą z ud. Później wszystko potoczyło się szybko: przyjechała karetka i zawieziono go do szpitala. Jego stan był bardzo ciężki. Leżał w śpiączce przez kilka tygodni, gdy się przebudził, czuł jedynie ogromny ból. Cierpiał przez długie miesiące.

Zapytałam, co czuł, gdy stracił nogi. Odpowiedź bardzo mnie zaskoczyła. Powiedział, że leżenie w szpitalu nie było jego największym zmartwieniem… Myślał tylko o jednym – miał żonę i dwoje malutkich dzieci i martwił się, jak sobie poradzą, gdy on do końca życia nie będzie w stanie pracować. Jak zapewni byt swojej rodzinie?

Życie w Stanach to była ciężka harówka od rana do nocy (podobnie jak większości mieszkających tam osób). Nie ma taryfy ulgowej. Jesteś zdrowy – pracujesz i masz pieniądze; jesteś chory, niepełnosprawny – musisz radzić sobie sam, zwłaszcza jako obcokrajowiec. Myśli o przyszłości rodziny nie dawały Tomkowi spokoju, były tak dręczące, że nie zostawiały czasu i miejsca na analizowanie tego, że nie ma nóg. Rodzina to największe szczęście Tomka. Mówi, że chciałby mieć nawet dziesięcioro dzieci.

Żona zaczęła poszukiwać prawnika, który zająłby się sprawą Tomka. Niewielu chciało jej się podjąć, a nie wszyscy chętni się sprawdzili. W końcu znalazła specjalistę od wypadków i odszkodowań. Prawnik obiecał Tomkowi, że wywalczy mu takie pieniądze, że do końca życia nie będzie musiał pracować. Nie we wszystkich przypadkach ludzkich tragedii jest możliwa taka opcja, ale – jak się okazało – w przypadku Tomka tak właśnie było. Szczęście w nieszczęściu? Początkowo bulwersowałam się, gdy ktoś tak mówił. Przy takiej tragedii nie może być mowy o jakimkolwiek szczęściu, bo jak można wytłumaczyć sobie utratę zdrowia i sprawności, zwłaszcza przez młodego i pełnego życia człowieka. A jednak... Gdy teraz patrzę, jak Tomek żyje i realizuje swoje marzenia – doszukuję się jednak w tym szczęścia, choć wciąż nie wiem, czy to nie zbyt wielkie słowo w tym wypadku.

Kierowca, który spowodował wypadek, okazał się prezesem wielkiej amerykańskiej korporacji. W chwili gdy wjechał w Tomka, był pod wpływem alkoholu. Nie chciał rozgłosu ani sprawy sądowej. W pół roku prawnik Tomka porozumiał się ze sprawcą wypadku co do ugody. Prawnik codziennie odwiedzał Tomka w szpitalu, robił notatki dotyczące jego samopoczucia, stanu zdrowia i zasypywał tymi notatkami sprawcę wypadku. Tomek – w ramach ugody – dostał duże zadośćuczynienie. Obietnica prawnika sprawdziła się. Ani on, ani jego rodzina nie muszą pracować.

Małymi kroczkami
Pierwszy rok po wypadku był dla niego bardzo ciężki. Przykuty do wózka postanowił jak najszybciej nauczyć się chodzić. Dzięki odszkodowaniu mógł kupić świetne protezy.

Tomek nauczył się żyć od nowa. Bardzo szybko zamknął rozdział: „wypadek” i „nie mam nóg”. Mówi, że nigdy nie patrzy do tyłu. Nie rozmyśla, nie analizuje, nie zastanawia się, dlaczego to właśnie jemu się przytrafiło. Wie, że ułamek sekundy sprawiłby, że dziś miałby nogi i nadal by chodził. Mogło być inaczej, ale Tomek nie myśli o tym, co by było gdyby. Jego dewizą jest jak najszybsze zamykanie wszystkich traumatycznych sytuacji i ułożenie sobie życia w taki sposób, aby dalej było fantastyczne. Muszę przyznać, że to mu się udaje. Realizuje każde swoje marzenie. Nie może pracować, ale robi mnóstwo innych rzeczy. Nie użala się nad sobą. Swoją witalnością i podejściem do życia dodaje energii innym. Zna wartość tego, co ma. Żyje i to jest najważniejsze.

Realizację swoich marzeń Tomek rozpoczął od nauki chodzenia. Nie lubi poruszać się na wózku. Nauczył się chodzić w protezach, podpierając się laskami, choć tylko on wie, jaki to wyczyn. Części nóg, które mu pozostały, są ciągle niewygojone. Tomek ma na nich olbrzymie rany. Protezy je ocierają, ale on się nie poddaje. Jak boli – bierze silne środki przeciwbólowe. Jak bardzo boli – ściąga je i pozwala nogom odpocząć.

Na zdjęciu: Pan Tomasz, bohater artykułu, na quadzie

Spytałam go któregoś dnia, dlaczego nie pozwoli ranom zagoić się do końca. Odpowiedział, że trwałoby to zbyt długo, musiałby znowu siedzieć na wózku przez co najmniej miesiąc albo i dłużej, a nie ma na to czasu i nie chce. Później znowu musiałby się uczyć chodzić. Poza tym nie ma gwarancji, że skóra zagoiłaby się do końca, jest bowiem bardzo delikatna – gdyż miał w tym miejscu przeszczep.

W Chicago Tomek żałował, że nie może z nami spacerować. Patrzył z wnętrza swojego samochodu i wzdychał: „Jak ja bym chciał z wami tak sobie chodzić...”. Nie potrzebował jednak wiele czasu, aby i to marzenie spełnić. Zaskoczył mnie, gdy któregoś razu podjechał do nas... segwayem. Gdy widziałam ten „pojazd” w internecie lub telewizji, myślałam „po co on komu?”. Teraz wiem, że to wspaniały wynalazek dla ludzi, którzy nie mogą chodzić. W protezach i o kulach Tomek nie może zbyt długo się poruszać. Jest mu ciężko, rany dają się we znaki. Spacer z nim był dotąd niemożliwy. Teraz Tomek wsiada na swój pojazd i może iść (czyli jechać) wszędzie i tak długo, jak tylko chce (w celu odciążenia nóg dorobił sobie na segwayu wysokie siodełko, o które się opiera).

Po nauce chodzenia – zaczął znowu prowadzić samochód. To było znacznie łatwiejsze zadanie, ponieważ kupił trucka z automatyczną skrzynią biegów. Przed jazdą ściąga jedną protezę. Gdy wychodzi z samochodu – ponownie ją nakłada, później znowu ściąga i prosi, podając siedzącym na tylnich siedzeniach: „Połóżcie moje nogi. Tylko mnie nie podepczcie”. Czasami, podając tę swoją nogę, żartuje: „Ale przypakowałem na łydkę, nie?”. W samochodzie wciąż wozi zdjęcie sprzed trzech lat, na którym stoi ze swoją małą córeczką. Z czasów, gdy miał nogi.

Czas na szaleństwo
Tomek uwielbia też quady, na których często jeździ w stanie Indiana. Szaleje jak wariat, zaliczając wszystkie pagórki i kałuże. Gdy widziałam te szaleństwa – ciarki przechodziły mi po plecach. Bawił się przy tym jak mały chłopiec, tytłając się w błocie. Bez protez. Ściąga je, bo tak mu wygodniej. Śmiga również po jeziorze Michigan na jetski, ale nie miałam przyjemności zobaczenia go w akcji. Koleżanka mówiła, że szaleje nie mniej niż na quadach, a przy tum zatapia się z jetski w wodzie. Któregoś dnia zamarzył o nurkowaniu. I nurkuje. Na Florydzie zrobił kurs i został „Open Water Diver”. Jest z tego bardzo dumny. Instruktorzy, którzy uczyli go, mówią: „He is crazy”. Do nurkowania zrobił specjalne protezy. W realizowaniu kolejnych marzeń pomaga mu protetyk Ryan. Tomek jest dla niego wyzwaniem. Protezy dla Tomka bardzo często robione są na specjalne zamówienie. On opowiada, co chciałby robić, a Ryan wprowadza to w czyn. Bez protez Ryana wielu marzeń Tomka nie udałoby się spełnić.

Ryan poprosił Tomka, aby pozwolił mu wykorzystywać opracowane dla niego protezy w swojej ofercie. Wiele osób niepełnosprawnych nawet nie myśli, że mogłoby robić takie rzeczy, jakie robi Tomek. Ryan prezentuje protezy wymyślone dla Tomka innym pokrzywdzonym przez los osobom. Dzięki temu mają motywację do normalnego życia
i działania. Nie mogą uwierzyć, że można robić takie rzeczy, nie mając nóg. Skoro jednak Tomek je robi – to znaczy, że i oni mogą spróbować... Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Pewnego razu wybrał się na kilka dni na camp organizowany dla osób niepełnosprawnych. Zastał tam wiele smutnych i zrezygnowanych osób, ale gdy wyjeżdżał, wszyscy się uśmiechali i nie chcieli go puścić.

Na zdjęciu: Pan Tomasz

Coś z tego będzie
Przed wypadkiem Tomek był instruktorem narciarstwa. Narty to jego pasja. Teraz również jeździ, ale na jednej. Jest w tym bardzo dobry. I szybki. Nikt nie może go dogonić. Na jednej z narciarskich eskapad, poznał trenerkę amerykańskiej drużyny narciarstwa paraolimpijczyków. Gdy zobaczyła, co Tomek wyczynia na narcie, zaproponowała mu profesjonalne treningi i przygotowanie do zawodów. Od listopada ub.r. Tomek trenuje w Colorado i przygotowuje się do zawodów. W sezonie zimowym wziął udział w zawodach. Jego celem jest oczywiście: zwyciężyć. Dopiero zaczyna, ale od trenerki usłyszał, że jest bardzo zdolny. Gdy podszlifuje technikę jazdy na jednej narcie, ma duże szanse, aby być najlepszy.

Kto wie – może za trzy lata zobaczymy go na paraolimpiadzie w reprezentacji narciarzy? Właściwie, to jestem tego pewna...

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • inwalida w Polsce
    Sabina
    06.07.2011, 10:50
    Takich i podobnych scenariuszy, oczywiście w fazie początkowej, jest w Polsce tysiące... Chorzy,inwalidzi w różnym stopniu i z różnych przyczyn, czasem nawet błędu i zaniedbania lekarzy....., w POLSCE SĄ PRZEGRANI NA STARCIE. Nędzna renta, prawie żadnych perspektyw. Nie wiem czy się to kiedyś tu zmieni. Tylko uprzywilejowani mają lepiej. Biedni sa na dnie, ale to chyba wszędzie. Podejrzewam ,że i Tomek tam w Ameryce, gdyby był biedny, nie stać by go było na prawnika.Bo mnie np.nie stać.W różnych sprawach, nie tylko rentowych.Przy takich rządach juz nie doczekamy się zmiany na lepsze, nie za mojego życia.
    odpowiedz na komentarz
  • Takich scenariuszy jest tysiące.
    niepełnosprawny Julian
    25.06.2011, 16:16
    Gdyby wypadek taki miał w Polsce dostałby rentę inwalidzką 496zł na miesiąc, o ile byłby ubezpieczony i pracował w jgu. Za komuny miałbyś talon na samochód, a obecnie to wózek inwalidzki na akumulator na raty z PFRON-u. Tym się różni Ameryka od Polski i ciesz się, że tam żyjesz, bo w Polsce prawnicy by szukali w Tobie winnego tego zdarzenia, bo winowajca mając kasę i pozycję byłby w stanie wyprzeć się swojej winy.
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas