Ucz się, do łopaty cię nie wezmą [OPINIA]
Budzę się i czytam, że według danych GUS za drugi kwartał 2019 r. współczynnik aktywności zawodowej osób z niepełnosprawnością wynosi 29,6 proc. Dramat. Inaczej się tej informacji określić nie da. Gdybyśmy wylosowali trzy osoby z niepełnosprawnością w wieku produkcyjnym i postawili je obok siebie, to aż dwie z nich nie pracują. I to w sytuacji, gdy wskaźniki bezrobocia notują, praktycznie co miesiąc, rekordowo niskie poziomy.
Kazik Staszewski śpiewał kiedyś: „Dalej jazda do roboty [tu następowało trudne do przytoczenia słowo] nieroby, toć roboty u nas ni ma i co ty na to powiesz?”. To już nieaktualne. Dlaczego więc osoby z niepełnosprawnością w większości nie pracują? Wielu z nas po prostu zdrowie nie pozwala – i to nie podlega dyskusji. Pozostaje jednak jeszcze rzesza tych, którzy pracować by mogli, lecz tego nie robią. Dlaczego i co tracą? Odpowiedzi poniżej.
Zaskakująca dorosłość
W dużej mierze winni są rodzice. Z jednej strony często słyszymy w mediach przekaz: „nie wiem, co będzie, jak nas zabraknie”. Z drugiej strony latorośl ma taryfę ulgową na zasadzie: „los cię doświadczył, to już my nie będziemy aż tyle wymagać, skupiamy się przede wszystkim na zdrowiu”. Dziecko rośnie, dojrzewa w przeświadczeniu „ja muszę mniej, i tak mam ciężko, jakoś to będzie”. A tu guzik.
Przychodzi dorosłość. Na rentę zdrowotną szans nie ma (składki nie były opłacane), a renta socjalna i zasiłek pielęgnacyjny dają razem zbyt mało, żeby żyć i zbyt wiele, aby umrzeć z głodu. Należałoby więc iść do pracy. I tu pojawiają się dwie przeszkody.
Pierwsza – często brakuje umiejętności, wykształcenia, kompetencji. Z tym, że to nie jest najgorsze. Rynek pracy jest na tyle chłonny, a możliwości nabycia, pożądanych z punktu widzenia potrzeb rynku pracy, umiejętności tak wiele, że w stosunkowo krótkim czasie możliwe jest wyspecjalizowanie się w czymś, co przyniesie stały dochód. Gorsza jest druga przeszkoda.
Myśleć, walczyć, kombinować
Niepełnosprawność bywa, paradoksalnie, wygodna. Rano jakaś rehabilitacja, potem telewizja, trochę internetu, obiad pod nos (póki rodzice dają radę) i dzień zleci, zmartwień zero. A gdzie ambicje, dążenia, marzenia? Trudno je mieć, gdy za młodu nie dostało się odpowiedniego impulsu w domu. Zresztą można ponarzekać w internecie, a ostatnio także w mediach, że świadczenia niskie, bieda i w ogóle dramat, a pieniądze ma ktoś dać, konkretnie to pewnie jakiś tam rząd.
A powinno i może być inaczej. Przede wszystkim niepełnosprawne dziecko musi słyszeć od małego coś w stylu „ucz się, do łopaty cię nie wezmą” (pozdrowienia w tym miejscu dla mojej Mamy). Rekrutowałem w trakcie kariery zawodowej dziesiątki potencjalnych pracowników. Pierwszeństwo zawsze mieli absolwenci stacjonarnych studiów i raczej nie zawodzili. Z dostępnością uczelni jest coraz lepiej, funkcjonują różnego rodzaju programy wsparcia. Takie kierunki, jak informatyka czy poszczególne filologie dają dobre perspektywy na pracę zdalną (jeśli stan zdrowia tego wymaga).
Jeśli jednak widzę, że osoba na wózku studiuje pedagogikę specjalną czy resocjalizację, to ręce mi opadają. Pieniędzy w tych zawodach wielkich nie ma, a dysfunkcje fizyczne wyraźnie utrudniają zrobienie kariery w tego typu obszarach. Oczywiście, łatwiej mają osoby mieszkające w ośrodkach akademickich, przeprowadzka na studia osoby z niepełnosprawnością to często duże wyzwanie. I ja to rozumiem. Trzeba jednak myśleć, walczyć, kombinować. Jak nie studia na uniwerku czy polibudzie, bo mieszkam daleko od wielkich miast, to może kurs programowania?
Z pracą nie było łatwo
I pamiętajcie – praca to nie tylko pieniądze, to źródło satysfakcji, spełnienia się jako człowiek. U mnie tak jest od prawie 13 lat. Skończyłem uniwersytet w trybie dziennym, na kierunku humanistycznym. Było to dla mnie dosyć oczywiste. Od dziecka miałem wbijane do głowy to, że muszę się wykształcić. Oszałamiającej kariery naukowej nie zrobiłem, ale dyplom, wsparty dosyć dużą wiedzą z różnych dziedzin, zdobytą samodzielnie, był już jakąś bazą do budowy kariery zawodowej.
Pracy tak naprawdę zacząłem szukać na ostatnim roku studiów. Wcześniej renta socjalna wystarczała na drobne przyjemności, zwłaszcza że mieszkałem z rodzicami. Jakoś nigdy nie przychodziło mi do głowy to, że niepełnosprawność mogłaby być przeszkodą w zdobyciu zatrudnienia (choć mam o tyle łatwiej, że bariery architektoniczne mnie nie dotyczą).
Umieściłem ogłoszenie o tym, że szukam pracy w dziale ogłoszeń portalu Niepelnosprawni.pl (to nie jest reklama, tak było!). To był luty 2007 roku, stopa bezrobocia wynosiła 14,8 proc. i, delikatnie rzecz ujmując, z pracą nie było łatwo. Po kilku dniach otrzymałem mail z prośbą o przesłanie CV z jednej z wiodących organizacji pracodawców. Oczywiście z radością na wiadomość odpisałem.
Fanfary w głowie
Za jakiś czas z drzemki wybudził mnie telefon i po zwrotach grzecznościowych otrzymałem dwa pytania: „co to jest Trójstronna Komisja?” i „co to jest dialog społeczny?”. Na studiach tego nie było. Odpowiedziałem jak umiałem, szyłem grubo, ale z sensem. Mniej więcej tydzień później byłem już, wystraszony, na rozmowie kwalifikacyjnej. I tu uwaga! Wcześniej wyuczyłem się dokładnie tego, czym się ta organizacja zajmuje, z kogo składa się kierownictwo, jakie ma umocowanie prawne itd. Innymi słowy: byłem przygotowany bardzo dobrze.
Zadałem sobie także pytanie, dlaczego szukano pracownika akurat na tym portalu? Dlaczego chcą osobę z niepełnosprawnością? Nie mogło chodzić o dofinansowanie do wynagrodzenia (to nie jest biedna organizacja), stawiałem na wizerunek. Potem okazało się, że szef organizacji po prostu zarządził, że jeśli ten departament chce dodatkowy etat, to przyjęta musi być osoba z niepełnosprawnością – nie chodziło o pieniądze, lecz o danie szansy komuś z naszego środowiska.
Potem okazało się, że poszukiwania trwały trzy miesiące – po prostu trudno było znaleźć osobę o potrzebnych kompetencjach. Rozmowa poszła gładko. Zapytano mnie, ile chcę zarabiać. Wydukałem coś (zgodnie z tymi durnymi poradnikami z internetu). Gdy zaproponowano mi kwotę netto czterokrotnie wyższą od renty socjalnej, w głowie usłyszałem fanfary i chciałem krzyknąć: „Gdzie mam podpisać?!”, jednak zachowałem powagę.
W centrum wydarzeń
Niedługo potem zacząłem pracę. Trudną, wymagającą, w ciągłym napięciu i niedoczasie. Od razu zrezygnowałem z 7-godzinnego dnia pracy. Nie chciałem, aby ktoś mówił, że mam łatwiej. Moim zadaniem było, w uproszczeniu, optymalizowanie otoczenia prawnego biznesu. W praktyce: opiniowanie projektów aktów prawnych, pisanie komunikatów prasowych, udział w pracach komisji sejmowych i senackich, zespołach ministerialnych i wiele innych.
Praca była niezwykle satysfakcjonująca. Nie chodzi nawet o to, że pensja systematycznie rosła. Przede wszystkim zajęcie było zgodne z moimi zainteresowaniami. Byłem w centrum wydarzeń politycznych i gospodarczych. Miałem dostęp do wiedzy niedostępnej przeciętnemu obywatelowi. Po jakimś czasie zacząłem bywać w mediach – cytowania w prasie, radio i telewizja. Jakież było zdziwienie tych redaktorów wszelkiej maści, gdy widzieli mnie pierwszy raz i o ekonomii czy prawie mieli rozmawiać z kulawym facetem z niesprawną ręką. Zresztą urzędnicy też byli lekko skonsternowani, gdy np. pouczałem ich, że przepis powinien mieć treść taką, a nie inną.
Jak mnie traktowało kierownictwo i współpracownicy? Normalnie. Gdy zawaliłem, otrzymywałem „nagrodę” taką samą, jak inni. Gdy zasłużyłem, byłem chwalony. Pracowałem ciężko, wykazywałem się inicjatywą. Moja niepełnosprawność nikogo nie interesowała. Po trzech latach zacząłem kierować departamentem, w którym zaczynałem pracę. Odpowiadałem za sześciu świetnie wykształconych ludzi.
Pamiętajcie o tym: praca podnosi poczucie własnej wartości. To bardzo ważne dla codziennego funkcjonowania. To praca pozwoliła mi kupić mieszkanie, zdecydować się na posiadanie potomstwa, zwiedzać Polskę i świat. To wartości nie do przecenienia.
Nie ma nic za darmo
Po kolejnych trzech latach przyszedł czas na zmianę (z mojej inicjatywy i w pełnej harmonii z pracodawcą). Nie korzystałem z żadnych, licznych wówczas, znajomości. Odpowiedziałem na ogłoszenie o pracę, umieszczone w popularnym serwisie – stanowisko kierownicze w organizacji pozarządowej. Po raz kolejny odrobiłem lekcje i rozmowa poszła gładko. Gdy wspomniałem o tym, że chcę pracować 8 godzin, moi przyszli pracodawcy ucięli temat krótko: „Pańska niepełnosprawność nas nie interesuje”. Tak jest do dzisiaj – dopóki praca jest wykonywana należycie, wszystko inne jest nieważne.
I tak od niemal siedmiu lat zarządzam pracą prężnej organizacji. Wypracowana przez lata pozycja zawodowa pozwala mi na swobodne łączenie obowiązków zawodowych z domowymi, przy jednoczesnych godnych zarobkach, pozwalających na to, aby moje dzieci czuły się komfortowo.
Tylko wiecie co?
Nic za darmo nie dostałem. Pracowałem wiele lat bardzo ciężko na to, aby dziś być szanowanym fachowcem w swojej dziedzinie. Wy też możecie żyć przyjemnie, nie oglądając się na rząd, MOPS czy kogo tam jeszcze. Oni nigdy nie dadzą tyle, aby życie było życiem. Do tego może Was doprowadzić tylko praca. A niepełnosprawność? Jest utrudnieniem, to prawda. Ale w życiu zawodowym nie jest barierą nie do przeskoczenia. Na pewno nie w dobie dzisiejszych możliwości cyfrowych i obecnej strukturze rynku pracy.
**
PS1: Dziękuję mojemu pierwszemu Szefowi za to, że nauczył mnie tego, że: „rano nie wychodzisz do pracy, tylko pracować”, „nie ma odpowiedzi: nie wiem, jest odpowiedź: dowiem się”, „nie ma zadań, których nie da się wykonać”. To mnie ukształtowało zawodowo na całe życie.
PS2: Dziękuję mojemu obecnemu Zarządowi za to, jakimi są ludźmi. Po prostu.
Komentarz