Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

My wszyscy

12.08.2010
Autor: Kornelia Wróblewska
Źródło: Integracja 3/2010

Okolica szara, PRL-owsko zniechęcająca. Jezdnia dziurawa. Chodnik zapadnięty. Topniejące fałdy brudnego śniegu zalegają na poboczach. Do Hollywood stąd daleko...

W Środowiskowym Domu Samopomocy gromadzą się podopieczni – ludzie w różnym wieku, z różnymi schorzeniami. W większości mają niepełnosprawność intelektualną. Tego dnia towarzyszą im szczególne emocje. W to piątkowe popołudnie są gwiazdami Przasnysza. Za kilka godzin przejdą w szykownych strojach po czerwonym dywanie na premierę filmu, w którym zagrali.

– Nie denerwuję się wcale – mówi Zbigniew Szwec, jeden z aktorów. – Wiem, że zagrałem swoją rolę dokładnie tak, jak powinienem. Trudne to nie było, bo trochę obycia złapałem w szkole, w kółku teatralnym... Ale praca aktora jest ciężka i nie zazdroszczę im tych gaży, bo oni po półtora roku kręcą film... My tylko pięć dni kręciliśmy i ciężko było. To wymagająca praca.

Przasnyszanie nagrywali film o początkach swego miasta. Dziewiętnaścioro osób z niepełnosprawnością i pięcioro pełnosprawnych. Aktorzy-amatorzy. Pięć dni trwała ciężka praca, przygoda i owocne doświadczenie. Pracowali w lesie do 2-3 w nocy. Za nimi podróże, rozstawianie sprzętu, godziny charakteryzacji... Wszystko po to, aby coś z siebie dać. By pokazać, że ludzie z niepełnosprawnością też mogą.

– Oni pokazali, że mają w sobie ogromną pasję, ogromny potencjał – wspomina reżyser Artur Waczko. – Mieli do siebie wielki dystans. Grali w przebraniu i nie było tak, że zaglądali w lusterka i mówili, że źle wyglądają, że chcieliby mieć inną charakteryzację, że ta peruka nie pasuje. Nie było trudnych relacji, trudnych momentów. Jeśli się jakieś pojawiały, to rozwiązywaliśmy je w taki sposób, że kończyły się euforią. Był taki aktor, który miał problem z zapamiętaniem długiego tekstu mówionego trudnym, staropolskim językiem. Miał akurat niełatwą sytuację życiową, ponieważ tego dnia zachorowała jego mama i załamał się psychicznie. Jakie było szczęście tego chłopaka, gdy do kamery wypowiedział w końcu ten tekst. To było absolutnie niezwykłe. Cała ekipa, wszyscy ludzie, którzy to oglądali, wiwatowali. Było to coś, co chciałbym przeżyć jeszcze raz. Bo najważniejsze w tym wszystkim było właśnie to, że praca na planie zmieniała tych ludzi, że stawali się lepsi, czuli się lepsi. Z dnia na dzień nabierali doświadczenia i umiejętności radzenia sobie z problemami.

Marzena Sobieska zagrała babcię. To była jej – jak dla wielu pozostałych – pierwsza przygoda filmowa.

– Czułam zdenerwowanie – opowiada – ale przede wszystkim byłam wdzięczna za to, że ktoś mnie zauważył, docenił pomimo choroby, że może ludzie zdrowi, normalni, inaczej spojrzą na osoby niepełnosprawne.

Milknie. Na jej twarzy widać emocje. Dłonie mocno zaciśnięte na kulach zaczynają drżeć. Po chwili dodaje:
– Uważam, że powinno się robić jak najwięcej, by dla ludzi takich jak my, jakby nie  patrzeć, innych – otworzył się świat, w którym moglibyśmy być razem z ludźmi zdrowymi. I myślę, że przez ten nasz film ktoś podejmie ten temat.

My
Były kamery, kierownicy planu, charakteryzatorzy, mocne lampy, torby kosmetyków, peruki i dziwaczne, bo starodawne stroje. Przeładowany autobus wiózł na plan ludzi i walizki rekwizytów. Ciągnął za sobą splątane emocje: przerażenie i nadzieję.

– Może to, co oni przekazują, nie jest jakieś hiperatrakcyjne w odbiorze – tłumaczy Michał Helwak, pomysłodawca i organizator przedsięwzięcia. – Może czasami brakuje im siły, by pewne rzeczy zrobić dobrze, ale mają w sobie taką determinację i taką wolę działania, która powoduje, że ja – zdrowy i sprawny – spinam się i biorę w garść, żeby zrobić z nimi coś, na co oni się nakręcili. To nie działa tak, że oni równają do osób zdrowych. W pracy z nimi to ja muszę równać do poziomu, którego oni ode mnie oczekują. I mam tę świadomość, że wchodząc w projekt z udziałem osób niepełnosprawnych, muszę stanąć na wysokości zadania. Tej poprzeczki, tego poziomu minimum, który muszę osiągnąć, nie ma nigdzie indziej. Nie ma tej presji, którą sam na siebie wywieram, by wszystko było super. I tym razem nie jest to dlatego, że zrobiliśmy taki film. Super jest to, co zostaje w głowie. Ta siła i pasja ciągle żywa we wspomnieniach, która pcha do przodu.

My – to sprawni, zdrowi, normalni. A co to znaczy „normalni”? Przecież każdy ma jakieś ułomności, skrywane choroby i lęki, bariery, z którymi zmaga się co dnia. Jedną z nich jest niechęć do nieznanego, strach przed wyglądającymi czy zachowującymi się inaczej. „Normalni” boją się wolności, w jakiej żyją ludzie z niepełnosprawnością intelektualną; paraliżuje ich nietrzymanie określonej pozy, która zabrania mówienia, co się myśli, okazywania tego, co się czuje, czy robienia rzeczy, których organizm w danej chwili wymaga. Jedna ze starszych mieszkanek tłumaczy to przykładem: – Gdy charakteryzatorki postarzały któregoś aktora, on spojrzał na mnie i powiedział bardzo szczerze: „Gdybym miał tyle lat co pani, to by mnie nie malowali”. Oni właśnie tacy są
– otwarci, serdeczni, prawdziwi. A my możemy się od nich tylko uczyć.

Wszyscy
W dniu premiery ludzie pełnosprawni rozłożyli czerwony dywan na pozamiatanym chodniku i obtłuczonych schodach prowadzących do kina Światowid. Pochmurne niebo i kałuże pozostały gdzieś na boku. Nad dywanem unosiły się radosne rozmowy mieszkańców Przasnysza, którzy z niecierpliwością oczekiwali limuzyn wiozących gwiazdy na uroczysty pokaz. Wszystko odbyło się, jak należy – samochody podjeżdżały, ktoś podchodził i otwierał drzwi, pomagał wysiąść. Stroje nie były wieczorowe, bo i pora wczesna, ale zdecydowanie eleganckie i wyjściowe.

Wysiadali pojedynczo. Z uśmiechem na twarzach i łzami w oczach. Zawstydzeni... Do kina szli po czerwonym dywanie; w blasku fleszy i wśród głośnych wiwatów, udzielając krótkich wypowiedzi do kamer telewizyjnych. W środku czekali zaproszeni goście. Tego dnia każdy chciał ich zobaczyć, uścisnąć dłoń, zaznaczyć swoją znajomość właśnie z nimi – niepełnosprawnymi bohaterami.

Zgasły światła. Na 16 minut wszyscy przenieśli się w inną rzeczywistość. Dla większości nie był to jednak zwykły seans. Zasiadający na widowni ludzie, nawet jeśli nie pojawili się w wyświetlanym filmie, mieli swoje wydeptane ścieżki w poszczególnych ujęciach. Znali każdy szczegół: miejsca, które długo wybierali, scenografię, którą w pocie czoła przygotowywali, stroje, które albo własnoręcznie szyli, albo – jeżeli były wypożyczone – prali i cerowali.

83-letnia mieszkanka Przasnysza opowiada: – Zaangażowało się w to kilkadziesiąt osób. Trzeba było ich obsłużyć, dać jeść, dowieźć na miejsce. Każdy dawał, co mógł, użyczał sprzęt, chłodnie, samochody, wspierał finansowo albo gdy mógł, to sam przychodził i pracował po kilkanaście godzin. Dla mnie najcenniejsze jest właśnie to, że ludzie się jednoczą, by coś zrobić dla innych – nie dla własnej korzyści, ale dla wspólnego dobra. I to było widać. Ludzie się garnęli, by razem działać. I wszystko charytatywnie. Bo jak jest coś prawdziwego, to przyciąga jak magnes.

Małgorzata Nasiadka, wolontariuszka, wspominając swój pierwszy kontakt z mieszkańcami Środowiskowego Domu Samopomocy, opisała go słowami: współczucie i bezradność. Wtedy byli to „oni” – nienormalni, i „my” – zaszczytnie doświadczający normalności. Wystarczyło trochę czasu, by ta przepaść okazała się oszustwem myśli.
– Nie ma nas i ich – oświadczyła Małgorzata. – Jesteśmy my, wszyscy razem, bez podziałów.

Legendarna życzliwość w Przasnyszu
„Tworzymy własną legendę” to 16-minutowy film mówiący o życzliwości sprzed 800 lat, dzięki której Przasnych otrzymał ziemię na budowanie własnej osady. To również program działań promocyjnych na rzecz integracji społecznej osób z niepełnosprawnością z Przasnysza.

Film zawiera sceny fabularne, dokumentalne i inscenizowane na dokumentalne. Występują w nim 24 osoby, w tym pięć pełnosprawnych. Wszyscy są amatorami. Wraz z mieszkańcami przygotowali scenografię w dwóch oddalonych od siebie o 70 km miejscach. Zdjęcia wykonała grupa filmowa działająca przy Warszawskiej Szkole Reklamy. W produkcję zaangażowano ponad 70 osób: przedsiębiorców, harcerzy, leśników, żołnierzy, księży, nauczycieli. Koszt przedsięwzięcia wyniósł ponad 70 tys. zł, z czego 50 tys. zł pochodzi z funduszy unijnych, a 12 tys. zł ze środków woj. mazowieckiego. Reszta to darowizny od osób prywatnych.

 

Komentarz

  • Przasnysz
    Andrzej Miazga
    16.08.2010, 10:30
    gratuluję waszej wspólnocie, bardzo dobrych inicjatyw, tak bardzo potrzebnych obu stronom na otwarcie się dla oczekujących -- a głównie sprawnym inaczej

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas