Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Nikt ze szczęścia nie wyjeżdża

29.06.2010
Autor: Tomasz Przybyszewski. Fot. Zsombor Benko, IKS, Fundacja Spełnionych Marzeń
Źródło: Integracja

Szacuje się, że w Polsce – legalnie i nielegalnie – żyje nawet pół miliona cudzoziemców. Nie wiadomo, ilu spośród nich to osoby z niepełnosprawnością. Pewne jest to, że dla nich integracja ma wiele znaczeń.

Skąd pochodzą mieszkający w Polsce cudzoziemcy? Zdecydowanie najwięcej jest obywateli Ukrainy, szacuje się, że ponad 300 tys. Dużo jest też osób z innych krajów byłego ZSRR. Znacząca grupa pochodzi z Azji, szczególnie z Wietnamu, ale także z Afryki.

– Warto jest te osoby podzielić na dwie grupy: jedna to uchodźcy lub osoby, które się o ten status ubiegają, druga to inni cudzoziemcy, najczęściej migranci ekonomiczni. Więcej osób niepełnosprawnych będzie pewnie w kręgu uchodźczym – mówi Witold Klaus, prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, które służy obcokrajowcom wsparciem w  przebrnięciu przez zawiłe polskie procedury.

Osoby z niepełnosprawnością rzadziej niż pełnosprawni wyjeżdżają do innego kraju w poszukiwaniu pracy. Szczególnie dlatego, że czeka ich tam zwykle ciężka praca: fizyczna, w handlu lub gastronomii. Do tego często nielegalna. Jeśli już wyjeżdżają, to raczej nie do Polski.

Justyna Kopańska ankietowała cudzoziemców z niepełnosprawnością w ramach międzynarodowego projektu badawczego „All Inclusive”. – Ukraińcy mówili, że Polska nie ma opinii kraju, który chętnie przyjmuje imigrantów czy bardzo pomaga osobom niepełnosprawnym – opowiada. – Ich rodziny i znajomi wolą jechać np. do Niemiec, bo tam opieka socjalna jest lepsza i łatwiej ją uzyskać. Gdy więc rozważają wyjazd na zarobek, a jedzie matka, ojciec i ich niepełnosprawne dziecko, to kalkulują, który kraj będzie najbardziej przyjazny.

Dwoje śpiących dzieci przy oknie autokaru

W wynikach badań, szczególnie analogicznych w Austrii czy Niemczech, rzuca się w oczy to, że imigranci z niepełnosprawnością, którzy przebywają w Polsce, raczej nie korzystają z usług świadczonych na ich rzecz. A przecież, o ile pracują legalnie, mają do nich prawo. Może to wynika z faktu, że niepełnosprawność nie jest dla nich największym problemem.

– Myśleliśmy, że będą mówić o barierach architektonicznych – wyznała Justyna Kopańska – a oni głównie narzekali na problemy finansowe.

Do najgłośniej narzekających należała grupa Romów, którzy przyjechali z Rumunii. Niestety, swą niepełnosprawność – prawdziwą lub udawaną – wykorzystywali, by żebrać. Tego typu zachowanie pogłębia stereotypy na temat cudzoziemców. Odbija się to na innych, którzy do Polski przyjechali po lepsze życie lub, jak uchodźcy, nie planowali wyjazdu, lecz musieli ze swojego kraju uciekać przed wojną, terrorem, prześladowaniami. Wskutek uprzedzeń ludzie nie chcą cudzoziemcom z pewnych krajów wynajmować mieszkań, a zasoby mieszkaniowe gmin nie są  przeznaczane dla przyjezdnych.

Proszę przyjść z tłumaczem

Aleksandra Chrzanowska, doradca międzykulturowy i integracyjny Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, wie, że wielu Polaków też czeka na mieszkania. Bywają sytuacje szczególne: – Ostatnio o mieszkanie ubiegała się rodzina, w której są dwie panie z Czeczenii, jedna ze znacznym stopniem niepełnosprawności, druga z umiarkowanym, plus dwójka dzieci. Odmówiono im zakwalifikowania na listę osób oczekujących na przydział mieszkania z zasobów gminy, mimo dramatycznej sytuacji związanej z niepełnosprawnością. Taki wniosek powinien być rozpatrzony priorytetowo, bo one są kompletnie niesamodzielne. Na razie władze gminy stoją na stanowisku, że panie nie  wykazały stałego związku z gminą, cokolwiek to znaczy. Myślę, że to nie jest wprost powiedziane, ale – „cudzoziemcom dziękujemy”.

Z niechęcią urzędników do cudzoziemców spotyka się też często Izabela Majewska z Centrum Pomocy Uchodźcom Polskiej Akcji Humanitarnej.

– Polskie urzędy są bezwzględne dla uchodźców i w ogóle cudzoziemców – stwierdza z przykrością. – Całkiem niedawno w pewnej gminie pani mnie zapytała, dlaczego ja się zajmuję dziećmi uchodźców. Mało to polskich dzieci potrzebuje pomocy? Powiedziałam jej, że polskim dzieciom to i ona może pomagać, a ja przygotowana jestem do pomocy tamtym. No to padł kolejny argument, że przyjeżdżają i zabierają nam pracę. Dziecko jej pracę zabierze? Może obawiała się tego, że jego matka będzie chciała pójść do pracy? Zapytałam, czy naprawdę czuje się zagrożona, jako urzędniczka, przez kobietę, która nawet dobrze nie zna polskiego? Urzędnicy nie myślą o tym, że nikt ze szczęścia nie opuszcza swego domu. Ci, którzy zabierają dwie walizki, to nie są szczęśliwcy, którzy szukają lepszej posady. Oni przyjeżdżają, bo żadnej pracy nie mieli.

Generalny pogląd to: „Przyjechałeś do Polski, naucz się polskiego”. Niestety, także wśród lekarzy. Izabela Majewska dzieli ich na bezwzględnych, ale uczciwych, i na nieuczciwych. Ci pierwsi to tacy, którzy sprawę załatwiają krótko, mówiąc: proszę przyjść z tłumaczem. To jest uczciwe. Gorzej z takimi, którzy, nie mogąc się z pacjentami  porozumieć, zapisują lekarstwa chyba na wyczucie. Najczęściej też nie monitorują później stanu zdrowia chorych, nie interesuje ich, czy oni biorą leki. To szczególnie ważne w przypadku depresji i innych zaburzeń natury psychicznej, na które, po nieludzkich czasem przejściach, dość często chorują uchodźcy. Na szczęście lekarze uczą się szybciej od  urzędników. Wiedzą już np. że Czeczenka, jako muzułmanka, prędzej da się zabić, niż pójdzie do ginekologa, który jest mężczyzną.

Opieka medyczna uchodźców jest szczególnie istotna.

– Wśród naszych uchodźców 90 proc. to są Czeczeni, którzy uciekają przed wojną, więc często są kontuzjowani – mówi Aleksandra Chrzanowska. – Poza tym w wyniku jakichś koszmarnych warunków, w których żyli przez ileś lat: w piwnicy, o głodzie i chłodzie, nabawili się różnych chorób i nie są już osobami pełnosprawnymi.

Osoby, które starają się o nadanie statusu uchodźcy, nie korzystają z NFZ czy PFRON. Pod opieką ma ich Urząd ds. Cudzoziemców, który finansuje konsultacje medyczne, zabiegi lub sprzęt rehabilitacyjny. Przysługuje im zakres świadczeń oprócz leczenia uzdrowiskowego. W 2009 r. ok. 30 osobom opłacono zabiegi rehabilitacyjne za ok. 9,5 tys. zł, a 19 podopiecznym ośrodków dla cudzoziemców w pełni lub częściowo pokryto koszty zakupu sprzętu ortopedycznego: protez, balkoników, aparatów słuchowych, kołnierzy ortopedycznych. Kosztowało to ponad 28 tys. zł. Dużo to czy mało, gdy weźmie się pod uwagę, że w 2009 r. wnioski o nadanie statusu uchodźcy złożyło ponad 10 tys. osób.

– Tyle wynika z zapotrzebowania. Możemy wnioskować, że niewiele było osób, które wymagały rehabilitacji bądź sprzętu – tłumaczy Ewa Piechota, rzecznik prasowy Urzędu ds. Cudzoziemców.

W raporcie Międzynarodowej Inicjatywy Humanitarnej na temat dostępu do opieki medycznej stwierdzono jednak, że choć polski system ochrony zdrowia cudzoziemców działa dobrze, to: „osoby niepełnosprawne nie są otoczone szczególną troską. Ich życie w ośrodkach jest bardzo trudne. To samo można powiedzieć o dostępie do lekarzy specjalistów i rehabilitantów. (...) Pracownikom ośrodka brak czasu na indywidualne zaangażowanie, jakiego często wymaga sytuacja tych osób”.

Długa kolejka po protezy

Umarowi Magamadovowi porządny wózek zorganizowała jedna z organizacji pozarządowych. Chłopiec ma 16 lat, do Polski wraz z rodziną przyjechał przed trzema laty. Mieszkali w Groznym, w Czeczenii. 1 września 2005 r. rozpoczynał się rok szkolny. Umar do szkoły nie poszedł, bo dzień wcześniej zdarzyło się nieszczęście.

Młody chłopiec na wózku w stroju szermierza
Na zdjęciu: Umar Magarnadov. Fot. arch. Integracyjnego Klubu Sportowego

– Graliśmy w piłkę nożną na górce i piłka wpadła do lasu – opowiada. – Pobiegłem z kolegą, a tam była mina, wpadłem na nią i straciłem nogi.

Pamięta, że w szpitalu i w kolejce po protezy było bardzo dużo ludzi. Formalnie wojna w Czeczenii się skończyła, ale spokoju nie będzie tam długo. Ali, ojciec Umara, opowiada,
że tam cały czas słychać strzały, wybuchy, są zatrzymania, pobicia, morderstwa. Ali też nie mógł być pewien swego losu, bo organizował demonstracje antyrosyjskie. Podjął decyzję o ucieczce, bo jak tam żyć i wychowywać dzieci, w tym jedno niepełnosprawne?

– Tam nie ma warunków dla osób niepełnosprawnych – mówi Ali. – Nie ma podjazdów dla wózków, niskopodłogowych autobusów. Tu jest lepiej.

Ali pracuje, jest kierowcą miejskiego autobusu, choć ma wyższe wykształcenie. Musi zapewnić byt żonie i trójce dzieci. Wynajmują mieszkanie, a od państwa – ze względu na Umara – mają rentę rodzinną i zasiłek pielęgnacyjny. Umar uczy się w gimnazjum integracyjnym. Jest przebojowy, radzi sobie z rówieśnikami, choć ludzie są różni: bo na wózku, bo z Czeczenii...

– Ja też jestem różny – odpowiada Umar z łobuzerskim uśmiechem.

Jego energię i charakter udaje się spożytkować. Jest nadzieją polskiej kadry szermierki na wózkach. Nie wiedział, co to za sport, bo w Czeczenii uprawiał zapasy, ale spodobało mu się. Na treningi do stołecznego Integracyjnego Klubu Sportowego (IKS) trafił dwa lata temu, a już jest mistrzem Polski do lat 20 w szpadzie i we florecie.

– To jest fighter, człowiek, który kocha rywalizację, jest niezwykle zwinny, ma fantastyczne cechy koordynacyjne, świetną wydolność – nie może się nachwalić dr Tadeusz
Nowicki, trener i prezes IKS. – Pokładam w nim wielkie nadzieje, że to będzie opoka polskiej szermierki na wózkach.

Trener nie ukrywa, że dla Umara przydałoby się wsparcie sponsorskie, by w pełni wykorzystać jego potencjał. No i nie może się przeprowadzić, bo dla wielu uchodźców Polska, choć jest pierwszym bezpiecznym krajem, najczęściej to jedynie przystanek w dalszej drodze. Ojciec Umara deklaruje, że nie chce jechać dalej i znowu uczyć się języka, lecz w Europie Zachodniej jest lepsza ochrona socjalna. Tyle że  cudzoziemcy często nie mają prawa ot, tak sobie z Polski wyjechać.

Prawo wyboru szczęścia

Izabela Majewska pamięta 32-letniego Afrykanina, który próbował uciec za granicę:

– Złapali go na przejściu w Zgorzelcu i on wyskoczył z drugiego piętra budynku komendy. Przywieźli go do nas na wózku, był bez czucia, miał pęknięty rdzeń kręgowy. Cóż ten chłopak przeszedł! Udało mu się załatwić miejsce w hospicjum, rehabilitację, ale on nie  pogodził się z tym, że już nie będzie chodził. Nie przyjmował pomocy, był przy tym bardzo agresywny. Ktoś zadeklarował, że weźmie go do ośrodka pomocy poza Warszawą, by uczył tam angielskiego. To także nie wypaliło. Wrócił do Warszawy w stanie skrajnego wyczerpania. Niedługo potem zmarł.

Izabela Majewska jest zdania, że cudzoziemcom, szczególnie z krajów byłego ZSRR, najłatwiej ułożyć sobie życie w Polsce. Niewielka jest bariera językowa. Poza tym w naszym kraju jest wiele pomocnych osób.

– Każdy powinien mieć prawo do wyboru szczęścia – zaznacza – ale są tacy, którzy wracają po latach i mówią: „Pani Izo, ja już nie wyjadę z Polski. Mówią, że nie znam polskiego, a przecież rozumiem i wy mnie rozumiecie”.

Cudzoziemców będzie w Polsce coraz więcej, na to wskazują doświadczenia krajów Europy Zachodniej. Niestety, wciąż brakuje działań integracyjnych. W wielu miejscowościach nie przygotowuje się mieszkańców na przyjęcie nawet grupy studentów z zagranicy, nie mówiąc o zaakceptowaniu ośrodków dla uchodźców.

– Ludzie bardzo łatwo się "nakręcają" – mówi Witold Klaus. – Wystarczy jeden nieciekawy epizod, by powstała spirala niechęci i stereotypowe patrzenia na całą grupę, co z kolei rodzi kolejne nieciekawe zdarzenia.

Stowarzyszenie Interwencji Prawnej ma kilka spraw zahaczających o kwestię dyskryminacji ze względu na pochodzenie. Choćby ta, gdy policja nie chciała przyjąć zgłoszenia o przestępstwie na tym tle, bo poszkodowany został „tylko” pobity i okradziony, a jedynie przy okazji wyzwany od ruskich...

Tak, wrócę do domu

Z rasizmem stykał się Awad Gabir. Pochodzi z Sudanu, do Polski przyjechał na studia w 1986 r. Ma żonę Polkę i cztery córki, a od kilku lat polskie obywatelstwo. Bywało nieprzyjemnie, udało mu się jednak uniknąć ciężkiego pobicia, które spotykało kolegów z Afryki. Może pomogła mu niepełnosprawność – po chorobie Heinego-Medina ma problemy z chodzeniem. Ale nie uważa, że Polacy są źle nastawieni do przyjezdnych.

Uśmiechnięci czarnoskórzy kobieta i mężczyzna
Na zdjęciu: Awad Gabir, współtwórca Stowarzyszenia Nil-Wisła, opowiadał o Sudanie dzieciom chorym na raka. Został do nich zaproszony przez Fundację Spełnionych Marzeń. Fot. arch. Fundacji Spełnionych Marzeń

– Zawsze, jak pojawi się ktoś obcy, to naturalnym uczuciem jest strach albo ciekawość – tłumaczy. – Zwykły człowiek nie ma powodu, żeby kogoś nie lubić, natomiast jest jakiś margines, choć tego nie zalicza się do oceny całego narodu.

Teraz jest inaczej, ale Awad w latach 80. budził nie lada sensację. Przeszkadzało mu zwłaszcza to, gdy cały tramwaj obserwował, jak kasuje bilet.

– Najtrudniejsze było starcie, bo tak to trzeba nazwać, z obcą kulturą i językiem – wspomina. – Pochodzę z kraju otwartego, w którym nawiązywanie kontaktu odbywa się spontanicznie i bezproblemowo. Tu jest inaczej, dystans między ludźmi jest większy, wszystko jest sformalizowane.

Awada niezmiernie dziwiło, że ludzie w Polsce witają się tylko raz dziennie. W Sudanie te same osoby witają się wielokrotnie. Musiał pamiętać, z kim się już dziś widział. Życie codzienne szybko nauczyło go nowych zwyczajów. Dziś uważa, że nie różni się pod tym względem od Polaków. Choć ze śmiechem przyznaje, że przez te wszystkie lata mówi  sobie: „Tak, wrócę do domu”, to bez wątpienia wrósł w nową ojczyznę. Najpierw nie chciał wracać, bo w 1989 r. w Sudanie zrobiło się niespokojnie i do dziś nie jest dobrze, potem przeciągały się studia, w końcu założył rodzinę i okazało się, że w Polsce spędził niemal pół życia.

Jako osobie z niepełnosprawnością ruchową jest mu w Polsce łatwiej. Skorzystał ze wsparcia państwa, był np. z córką na wspólnym turnusie rehabilitacyjnym – najstarsza ma autyzm. Awad nie ukrywa, że wspólnie z Polakami z radością przyjmuje likwidowanie kolejnych barier. W jego rodzinnym kraju jeszcze do tego daleko.

– W Sudanie naród walczy o podstawowe potrzeby, sprawy, o które Polacy walczyć nie muszą – tłumaczy. – Mogą zająć się ulepszaniem życia. Narodowości się nie wybiera. Niektórzy rodzą się pod dobrym adresem, a inni muszą zostać migrantami, by znaleźć swoje miejsce.


Polacy też są cudzoziemcami...

Jako Polacy nie powinniśmy się dziwić, że przyjeżdżają do nas ludzie z innych krajów, którzy u siebie nie widzą przyszłości albo grożą im szykany, a nawet śmierć z rąk najeźdźców lub pobratymców. Właśnie Polakom emigracja nie jest obca. Szacuje się, że poza granicami naszego kraju mieszka ok. 21 mln rodaków lub osób polskiego pochodzenia. To ponad połowa ludności dzisiejszej Polski. Nie od dziś nasi wyjeżdżają za granicę, by dorobić lub znaleźć lepsze życie. Jeszcze niedawno uciekali, bo nie widzieli siebie po tej stronie żelaznej kurtyny. Masę Polaków wygnały z naszego kraju wojny i prześladowania. Niektórzy znaleźli się poza naszymi granicami, bo one się przesunęły lub taka była decyzja tych, którzy akurat Polskę okupowali.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • A jak to jest za granicą
    Jacek
    30.06.2010, 12:57
    Witam po przeczytaniu artykułu tak się zastanawiam co zrobić. Jestem osobą niepełnosprawną poruszam się kulach inwalidzkich, od pewnego czasu zastanawiam się czy nie postawić wszystkiego na jedną kartę i nie wyjechać z Polski. GDZIE??? Jak to często bywa brak podstaw angielskiego/ niemieckiego hamuje wszystkie zapędy. Mimo iż posiadam pochodzenie niemieckie, nie wiem co dalej. Chciałbym by napisał do mnie ktoś z podobnymi problemami, kto był lub jest na "zachodzie" i tak jak ja jest osobą niepełnosprawną - może to doda mi odwagi do wyjazdu. Pozdrawiam
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas