Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Kruszelnicki tenisa nie rzuca

31.05.2010
Autor: Maciej Kowalczyk. Fot. arch. Tadeusza Kruszelnickiego
Źródło: inf. własna

Odkąd cierpiącego na kontuzję nadgarstka Tadeusza Kruszelnickiego nie ma w kadrze, polski tenis traci. Szóste miejsce męskiej drużyny w ostatnich mistrzostwach świata cieszy, ale to tylko sukces „na miarę”. W niczym nie może konkurować z brązowym medalem w 2001 r. w szwajcarskim Sion i srebrnym w 2004 r. w Nowej Zelandii. Sam Kruszelnicki twierdzi, że to nie on jest autorem tych medali w drużynówce, ale że był i nadal jest "najlepszą rakietą" wśród wózkowiczów w Polsce – temu zaprzeczyć się nie da. Tadeusz Kruszelnicki przerywa dwuletnie milczenie.

Maciej Kowalczyk: Od dwóch lat nie sposób pana znaleźć na korcie. Wiemy, że z gry wyeliminowała pana kontuzja. Co właściwie się panu stało?
Tadeusz Kruszelnicki: To stało się przed igrzyskami paraolimpijskimi w Pekinie. Przygotowania do tych igrzysk polegały na ciężkim treningu na wysokich obrotach. Na miesiąc przed igrzyskami brałem udział w turnieju British Open. Podczas meczu z Francuzem Fryderykiem Cataneo musiałem odebrać bardzo silny serwis i stało się. Potworny ból nadgarstka, który całkowicie uniemożliwił mi grę. Oderwały się przyczepy mięśni. Fachowo nazywa się to zapalenie wyrostka rylcowatego kości promieniowej. W praktyce mój kciuk nie zaciska się na rękojeści rakiety. Wszystko odbyło się na powierzchni jednego centymetra kwadratowego mięśni. Centymetr wystarczył, żeby przerwać karierę. Operacja w tym przypadku nie wchodzi w grę, przeszedłem cały cykl rehabilitacji, łącznie z krioterapią, falą uderzeniową, akupunkturą. Do normalnego funkcjonowania wystarcza, do gry już nie.

Czy możliwy zatem jest pana powrót?
Tak myślałem jeszcze do niedawna. Teraz powoli godzę się z losem. Z jednej strony wszystkie badania wydolnościowe przechodzę z bardzo dobrym wynikiem. Kondycja więc jest. Ale mam 55 lat. Mówię sobie: Tadeusz, to chyba koniec... To koniec pewnego etapu. Odchodzę więc ze sportu, będąc siódmą rakietą w światowym rankingu, i to chyba największy mój sukces. W międzyczasie zawiązałem klub tenisowy; zamierzam szkolić nowych tenisistów, sprawnych i na wózkach. Pozyskałem dla Ziębickiego Klubu Tenisowego dwóch zawodników, w tym jednego dziewiętnastolatka - to obiecujący początek.

A czy nie ciągnie pana do koszykówki na wózkach?
Miałem propozycję z Lobu Wrocław. Ale nie mogę. Pamiętajmy, że tutaj też trzeba używać siły przy pchaniu wózka. Rzuty do kosza wykonuje się z nadgarstka, a ten jest niesprawny... To, co teraz mnie czeka, to teraźniejszość trenera-instruktora.

Czy przyszedł więc czas na podsumowanie pańskiej kariery?
Wszystko zaczęło się od Piotra Jaroszewskiego, który zaprosił mnie do uprawiania tenisa na wózkach. Później miałem wiele szczęścia do trenerów – Krzysztofa Grzegorza z Nysy, Mariusza Nowaka z Wrocławia (AWF), oczywiście mojego syna Sebastiana Kruszelnickiego (codzienne treningi), jak również Witolda Meresa z Krakowa. To nie koniec. Lista osób, które pomagały mi na korcie, jest długa: Rafał Paluch, Redeco Wrocław, Adam Swięcicki z Wrocławia, no i trenerzy turniejowi: Janek Krakowiak z Melbourne i Bartek Witke z Nowego Jorku (Stamford). Oczywiście ja już po dwóch latach trenowania zacząłem mieścić się w pierwszej dwudziestce w świecie, a w Polsce nie było na mnie mocnych.

Najwięcej chyba udało mi się w drużynie. W 1996 r. z Piotrkiem Jaroszewskim wystartowaliśmy  na igrzyskach w Atlancie i po latach ciężkiej  pracy, startach w wielu turniejach, wywalczyliśmy dobre moje miejsce w rankingu (pierwsza dziesiątka). Później start w drużynowych MŚ Szwajcarii w 2001 r. i pierwszy brązowy medal, który sprawił nam ogromną radość. Trzy lata później w Nowej Zelandii zdobyliśmy z Piotrem wicemistrzostwo świata, ulegając tylko Holendrom.

Indywidualnie – to na pewno trzecie miejsce w rankingu światowym, po grze w finale Australian Open 2006. I ten czas należy uznać za najbardziej owocny w mojej karierze. Australian Open to turniej, gdzie startuje cała światowa czołówka, i ja przegrywam dopiero w finale z Michaelem Jeremiaszem (pierwsza pozycja w rankingu ITF).

Nie ukrywam, że wielką radość sprawiało mi także wygrywanie turniejów różnej rangi, poczynając od mistrzostw Polski (wygrałem je czternastokrotnie), międzynarodowych mistrzostw Polski (czterokrotnie), następnie Praga Cup (pięciokrotnie) oraz wiele, wiele innych turniejów na całym świecie. Z dumą muszę powiedzieć, że wygrałem ich dziesiątki. Prawdziwe podsumowanie chcę zrobić w najbliższym czasie, bo nie wiem, ile naprawdę mam na swoim koncie zwycięstw.

Kiedy można było pana spotkać na kortach całego świata, ciągnął pan w górę poziom polskiego tenisa na wózkach. Widać to szczególnie, kiedy pana brakuje. Ale jaki jest naprawdę polski tenis na wózkach? Oczywiście pytam o jego poziom.

Zacznę od drużynówki mężczyzn, a więc od tego, w czym jeszcze niedawno byliśmy w ścisłej czołówce. Rzeczywiście, dzisiaj chłopcy nie mają szans wskoczyć na „pudło”. Ale szóste miejsce na ostatnich mistrzostwach świata to bardzo dużo. Tutaj wiele zależy paradoksalnie nie od lidera, ale od proporcjonalnego doboru całego składu. Piotrek Jaroszewski dziś jest „rakietą nr jeden” i jest mu naprawdę bardzo ciężko. Proszę sobie wyobrazić, że jak ja byłem „jedynką”, to nierzadko przegrywałem swoje mecze z „jedynkami” z innych państw, a Piotrek nadrabiał moje porażki, pokonując zawodników grających na „drugiej  rakiecie”, i na odwrót - kiedy przegrywał Piotr, ja wygrywałem. Wtedy wynik meczu jest 1:1 i o zwycięstwie decyduje debel, a to już jest więcej sprawa zgrania niż indywidualnych umiejętności, no i oczywiście niemała loteria. Tak więc potrafiliśmy wygrywać z silniejszymi. Tak dzieje się wtedy, gdy jest w drużynie silna druga rakieta, i kiedy zawodnicy są zgrani w deblu, a my z Piotrkiem debla graliśmy naprawdę nieźle.

Kluczem do sukcesu podczas mistrzostw w Turcji była pierwsza wygrana z Australią. Piotrek pokonał Bena Weekesa, z którym ostatnio mu się nie wiodło i z Albinem Batyckim wygrał debel. Chłopaki, kiedy im gratulowałem, źródła sukcesu upatrywali w dobrym ustawieniu drabinki turniejowej. Niewątpliwie tak było, ale szczęściu trzeba bardzo dopomóc.

Poza tym w polskim tenisie dobrze się nie dzieje. Indywidualnie, nie ma co kryć – mocni nie jesteśmy. Panowie grywają rzadko i wyłącznie turnieje drugiej klasy, panie jeszcze gorzej. Agnieszka Wysocka (do niedawna znana jako Bartczak) jest tu wyjątkiem, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. Nie możemy wystawić kobiecej kadry, ponieważ federacja międzynarodowa wymaga, aby każdy kraj wystawił trzy zawodniczki. Niestety w Polsce jest problem, by do Agnieszki dołączyły zaledwie dwie tenisistki w nienajgorszej formie…

Na czym polega błąd?
W klubach jest za słaba praca. To tutaj trzeba kogoś wypromować. Klub musi walczyć o sponsorów. Oczywiście tenisiści są, ale jeżeli jeżdżą na turnieje, to tylko na satelity oraz ITF 3. A satelity nic nie dają, bo tam nie ma najlepszych, od których można uczyć się gry. Nie mamy programu szkolenia z juniorami z prawdziwego zdarzenia. To znaczy zawodnicy są. Trenuje się, bo się trenuje, ale nie ma takiego globalnego boomu na tenis na wózkach, jak w momencie, gdy cały tenis na wózkach zaczynał  promować Piotr Jaroszewski. Następnie dołączyłem ja. Nasze zaangażowanie i praca treningowa dały błyskawiczny efekty w postaci sukcesów całego związku, jak również naszych indywidualnych. Piotr i ja odskoczyliśmy od pozostałych zawodników  polskich i tu zabrakło inicjatywy działaczy, trenerów do szkolenia naszych następców.

A więc co? Organizacja? Działacze?
Nie prowadzi się naborów. Nie robi się promocji sportu w środowisku osób młodych. Mamy duży kryzys. Od czasów Włodzimierza Wapińskiego, prezesa Polskiego Związku Tenisa na Wózkach, nic nowego się nie dzieje, stoimy w miejscu, lub nawet cofamy się. Wysoki poziom organizacyjny działaczy, trenerów oraz sportowy kadry z czasów pana Wapińskiego nie ułatwia pracy obecnym działaczom. Kluby zmuszone są szukać oszczędności. Pilnują jedynie tego, by starczyło pieniędzy dla tych zawodników, którzy trenują. A i samych klubów nie jest za dużo IKT  Płock, Lob  Wrocław, Aktywni Wrocław, Zielona Góra, Poznań… Reszta nie liczy się tak bardzo.

Z perspektywy lat przyznaję, że ja miałem szczęście. Trafiłem na ludzi, którzy widząc mnie na korcie, postanowili mi pomóc. Bo zawodnik ma nie tylko trenować, ale też bywać na korcie. Pokazywać się potencjalnym sponsorom.

Polski Związek Tenisa na Wózkach przestał istnieć. Pomówmy jeszcze o organizacji tego sportu w Polsce. PZTnW wydawał źle pieniądze, więc został zamknięty. Jego kompetencje przejęło Stowarzyszenie Wspierania Tenisa na Wózkach z siedzibą w Krotoszynie. Ono wie, jak prawidłowo rozdzielać środki, więc można powiedzieć, że kryzys został zażegnany. Ale to właśnie za „panowania” PZTnW polski tenis na wózkach święcił największe sukcesy, których teraz po prostu powtórzyć się nie da…
To prawda. Nastały ciężkie czasy. Kluby muszą teraz polegać wyłącznie na środkach państwowych, a te nigdy w tenisie nie wystarczą. W tenisie potrzebne są środki prywatne, i to niemałe; na nich buduje się system. Prezes Włodzimierz Wapiński w dobrym czasie dla niego i dla naszego związku był takim gwarantem. Gdy była potrzeba, można było na niego liczyć. Wszystko załamało się i teraz nie mamy prawie nic. Są za to długi. Towarzystwo Wspierania Tenisa na Wózkach kierowane przez Albina Batyckiego radzi sobie dobrze w ciężkich czasach, które trzeba po prostu przetrwać. Trudno zarzucić tu cokolwiek, ale ciężko wrócić do sukcesów. Działacze, którzy wywindowali ten wysoki poziom, starają się teraz przetrwać.

Jak to wygląda za granicą, u tych, od których możemy się uczyć?
Cóż… Wszędzie tenis wymaga niemałych nakładów i to z kas prywatnych sponsorów. Najlepiej szkoli się młodzież w Holandii. Przy okazji - mają oni niepokonaną od lat drużynę kobiet i tak chyba jeszcze trochę potrwa. Po Holenderkach nie ma w tej chwili długo, długo nic i potem są Francuzki. Jeśli chodzi o mężczyzn, to Holendrzy mają trzech równorzędnych zawodników. Dobry skład mają Francja, Japonia, Wielka Brytania. Solidni są Szwedzi, którzy dzięki wyrównanej kadrze mężczyzn wygrali tegoroczne mistrzostwa – zresztą wygrali je drugi raz. Jak mówiłem wcześniej, bardzo stawia się na młodzież w Belgii.

Jaka jest więc nasza przyszłość?
Budowana na Piotrku Jaroszewskim. Myślę, że powinni wrócić do działania Wiesław Chrobot, Monika Nowak i inni ze „starej gwardii”. Działania Stowarzyszenia Wspierania Tenisa na Wózkach winny opierać się również na: Albinie Batyckim, który m.in. trzyma pieczę nad budżetem ministerialnym, Piotrze Jaroszewskim, który potrafi zabiegać o inne środki. Do tej dwójki powinni dołączyć: Jurek Korcz, który już działa z Batyckim, ale w teamie widziałbym także pana Wapińskiego – wielkiego sympatyka tenisa na wózkach, reprezentanta świata biznesu, oraz Macieja Hrycyszyna, trenera kadry.

Jak mówiłem, tenis nie cierpi niedoboru pieniędzy. Dobrzy trenerzy nie będą pracować za przysłowiową złotówkę. Nie sądzę też, że w naszym kraju nie ma zdolnej młodzieży. Mój przypadek jest dobrym przykładem, że jest. Ja swoją karierą w dużej mierze pokierowałem sam. Po dwóch latach gry byłem w pierwszej dwudziestce na świecie i kiedyś zobaczył mnie ktoś na korcie. Dostawałem od sponsora 30 tys. zł na cały sezon. I to wystarczyło, by jeździć na najważniejsze turnieje. Mam wrażenie, że dzisiaj wygląda to nieco inaczej. Młodzież czeka, aż wszystko poda jej się na talerzu. Klub czeka na rodziców, rodzice czekają na klub… A każdy klub ma swoją politykę.

Jestem aktualnie w trakcie zakładania swojej organizacji. Ziębicki Klub Tenisowy na razie dysponuje jednym kortem asfaltowym, ale wkrótce będziemy mieli dwa kolejne, z nawierzchnią ceglastą. Będziemy szkolić sprawnych i niepełnosprawnych. Chętnie także pomogę przy organizacji szkolenia w klubach i kadry wózkarzy. Mam wrażenie, że przyszedł czas, aby podzielić się swoim doświadczeniem z innymi.

Komentarz

  • Super artykół
    Jarek Wilczyński
    31.05.2010, 20:38
    Cześć Tadeusz!Dowiedziałem się dopiero z tego artykułu, że nie grasz już w tenisa. Szkoda, jednak gratuluję osiągnięć, jestem pod wrażeniem:). Pamietam jak zaczynałeś na AWFie:). Pozdrawiam i życzę sukcesów w roli trenera-instruktowa.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas