Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Walka o piękne życie

07.10.2017
Autor: tekst i zdjęcia: Ilona Berezowska
Twarze czterech kandydatek do tytułu Miss Świata na Wózku

Pochodzą z różnych stron świata, mówią różnymi językami, ale łączy je apetyt na życie. Realizują długą listę marzeń i starają się, by niepełnosprawność nie stała im na drodze. Do tego samego przekonują innych. Poznaj kandydatki do tytułu Miss Świata na Wózku.

Rajalakshmi SJ: wózek nie ma znaczenia

Rajalakshmi SJ samego wypadku nie pamięta. Spała wtedy w samochodzie. Obudziła się bez czucia w nogach. Nie wiedziała, że tak już zostanie.

- To było dokładnie 10 lat temu. Miałam 21 lat, studiowałam stomatologię, byłam pełna marzeń i planów. To był ogromny szok i dla mnie, i dla moich bliskich – mówi 31-latka z Indii.

Ani na chwilę nie straciła motywacji do działania.

- Gdy po nieudanych operacjach dowiedziałam się, że jestem skazana na wózek, postanowiłam, że to nie zmieni mojego życia – dodaje.

Wkrótce po opuszczeniu szpitala, dopięła swego. Skończyła uczelnię z wyróżnieniem. Wózek nie stanowił dla niej problemu, za to... przeszkadzał innym. Długo nie mogła znaleźć gabinetu, który chciałby zatrudnić stomatologa z niepełnosprawnością. Wózek przyćmił jej dyplomy i wyróżnienia. Otworzyła więc własną klinikę.

Pacjenci nie od razu ją zaakceptowali. Nadal zdarza się, że ktoś na jej widok pyta, gdzie jest lekarz. Na szczęście już coraz rzadziej. Jej sława skutecznej dentystki, chirurga szczękowego rozchodzi się szybko. Ona jednak nie poprzestała na karierze medycznej.

- Nie chciałam, żeby to było moje jedyne zajęcie. Gdy zaakceptowałam wózek i swoją niepełnosprawność, stałam się głodna życia. Zaczęłam wierzyć, że tam, gdzie jest problem, jest i jego rozwiązanie. Nic nie mogło mnie już zatrzymać – zapewnia Rajalakshmi.

Rajalakshmi w tradycyjnym stroju indyjskim na tle pawich piór

Współpracuje z fundacjami, projektuje ubrania, ozdabia wózek dekoracjami własnego pomysłu, robi kursy z psychologii, uprawia jogę i dodatkowo zajęła się pracą naukową, jako asystent na uczelni.

- Byłbym zdziwiony, gdyby poprzestała na karierze lekarza. Zawsze chciała od życia wszystkiego naraz. Gdy zdarzył się wypadek, pracowałem w innej części kraju. Przyznaję, że nie od razu zrozumiałem, co się stało – wspomina brat Rajalakshmi, który przy szpitalnym łóżku pojawił się dopiero dwa tygodnie po wypadku.

Był pewien, że jego siostra, znana w rodzinie z silnego charakteru, wyjdzie z tego bez szwanku. Do dzisiaj pamięta swoje niedowierzanie, gdy usłyszał, że Rajalakshmi nie będzie chodzić.

- Zaniemówiłem. Miałem pustkę w głowie i jednocześnie miliony myśli: jak będzie żyła, co się z nią stanie, czy będzie mogła kontynuować studia? Miałem wizję jakiejś wielkiej porażki, czekającej ją katastrofy, która na szczęście nigdy się nie wydarzyła – mówi brat stomatolog z Indii.

Od tamtej chwili nieustannie podziwia siostrę za siłę charakteru. Za to samo podziwiają ją inni. Z tego powodu jest zapraszana na spotkania w szkołach, miejscach pracy i ośrodkach rehabilitacji.

- Chcę przekonać innych, że każdy ma w sobie potencjał, który musi w pełni wykorzystać. Naprawdę w to wierzę, dlatego nie omijam żadnej okazji w swoim życiu. Dużo podróżuję, żeby jako mówca motywacyjny inspirować do podejmowania wysiłku i szukania dla siebie życiowej drogi – przekonuje Rajalakshmi.

Nie tylko inspiruje, ale także walczy o prawa osób z niepełnosprawnością w Indiach. Jeśli trzeba, robi to w sądzie. Tak jak wtedy, gdy wygrała proces o prawo do edukacji. Realizuje też swoje pasje, a jedną z nich jest modeling. To właśnie dlatego została w 2014 r. Miss Indii na Wózku.

10 lat od wypadku Rajalakshmi ma poczucie, że realizuje to, co sobie postanowiła, zanim wsiadła tamtego feralnego dnia do samochodu.

Maria Diaz: wykorzystałam drugą szansę

10 lat temu do samochodu, w małej miejscowości na południu Chile, wsiadła także Maria Diaz. Wracała do domu w towarzystwie dwóch przyjaciół i byłego już dzisiaj chłopaka. Do celu zostały już tylko dwie minuty. Wtedy padł strzał. Pocisk przebił karoserię i utkwił w jej ciele.

- Miałam 18 lat. Chciałam studiować, chciałam pracować na farmie, chciałam wielu rzeczy. Po prostu chciałam żyć i myślałam, że świat stoi przede mną otworem – mówi Maria Diaz.

W szpitalu była pewna, że musi pożegnać się z marzeniami. Diagnoza była bezlitosna. Musiała się pogodzić z faktem, że już nigdy nie będzie chodzić. Akceptacja nie przyszła od razu.

- W jednej chwili planowałam swoje życie, w następnej krzyczałam do mamy, że nie chcę umierać, a potem... nie byłam już tego taka pewna. Sądziłam, że moje życie i tak już się skończyło – mówi Maria.

Myliła się. Równowagę psychiczną odzyskiwała powoli, krok po kroku odkrywała nowe możliwości, pasje, zainteresowania, aż w końcu wszystko się zmieniło.

„Co chcesz zrobić? Wyjechać do Santiago? Przecież nie potrafisz nawet samodzielnie skorzystać z łazienki. Nie możesz się sama ubrać. Zwariowałaś?” – pytała jej mama, gdy po raz pierwszy usłyszała o decyzji opuszczenia rodzinnego domu i rozpoczęcia samodzielnego życia oraz studiów w stolicy Chile.

- W szpitalu prosiłam Boga, by dał mi drugą szansę. Dopiero po kilku miesiącach zrozumiałam, że przecież ją dostałam i chciałam ją wykorzystać. Wyjechałam na studia. Wiedziałam, że mama miała trochę racji, ale musiałam spróbować – wspomina Maria.

Zamieszkała dwie przecznice od uniwersytetu, ale szykowanie się do wyjścia zajmowało co najmniej półtorej godziny. Samodzielny prysznic, ubranie się i cała poranna toaleta były nadludzkim wyzwaniem.

- Nie było ze mną mamy. Musiałam sobie poradzić sama i czasami było ciężko. Obiecałam mamie, że wrócę do domu, jeśli mi się nie uda – opowiada Maria.

Uśmiechnięta Maria Diaz siedzi na kanapie

Na południe Chile już nie wróciła. W Santiago, stolicy kraju, ukończyła studia. Odkryła dla siebie tenis na wózku, który stał się jej pasją i wyznaczył nowe cele. Maria marzy, by pojechać na igrzyska paraolimpijskie. Z Rio jej się nie udało. Z powodu kontuzji nie wypełniła wymogów kwalifikacji.

- Zakochałam się w tenisie – podkreśla Maria. – Od razu wiedziałam, że to jest właśnie to. Trenuję codziennie, startuję. Tenis to teraz moja praca i moje życie. Przed igrzyskami w Tokio nic mnie nie powstrzyma.

Jednak tenis nie wyczerpuje całej energii Chilijki. Swoim entuzjazmem zaraża innych, prowadząc firmę związaną z wystąpieniami motywacyjnymi.

Lebohang Monyatsi: walczę o siebie i innych

Lebohang nie pamięta, że kiedyś była pełnosprawna. Miała trzy latka, gdy zdiagnozowano u niej chorobę Heinego-Medina, w Polsce dziś już nieco zapomnianą. Lebohang na wózku spędziła większość swojego życia i nie postrzegała go jako przeszkody, nawet wtedy, gdy z powodu braku infrastruktury uwzględniającej potrzeby osób z niepełnosprawnościami była zależna od pomocy innych ludzi.

- To nie był tylko mój problem. W RPA i w ogóle w Afryce nie ma zbyt wielu możliwości dla osób z niepełnosprawnościami. Jest spora grupa ludzi, którzy spędzają czas siedząc w domu – mówi Lebohang.

Ona jednak nie chciała się pogodzić z brakiem akceptacji dla swoich planów.

- Chciałam zostać modelką, a to było coś nie do zaakceptowania w moim otoczeniu. Łamałam stereotypy – wspomina Lebohang.

Nie mogła znaleźć pracy w żadnej agencji. Na modelkę na wózku nie było zapotrzebowania, jednak te trudności jej nie zniechęcały. Dzwoniła, wysyłała portfolio, przedstawiała się jako modelka na wózku i walczyła o to, by ktoś w nią uwierzył.

Opór otoczenia powoli ustępował. Pojawiły się pierwsze pokazy mody, a wraz z nimi... szok gości tych prestiżowych imprez. Jednak z każdym pojawieniem się na wybiegu rosła pewność siebie wychowanej w małej miejscowości modelki.

- Kocham modeling. To od zawsze było moją pasją. Wierzę, że to właśnie dzięki niemu byłam w stanie zrealizować również inne cele – mówi pierwsza afrykańska modelka na wózku.

Skończyła socjologię, podjęła studia na kolejnym kierunku i pracuje jako specjalistka ds. rekrutacji w dużej, międzynarodowej firmie. Do tego reprezentuje swój kraj jako koszykarka. Jednak jej największą pasją jest zmiana postrzegania osób z niepełnosprawnością w Republice Południowej Afryki. Angażuje się w projekty ułatwiające osobom poruszającym się na wózku dostęp do przestrzeni miejskiej i inspiruje innych, by nie się poddawali.

- Walczę o to, by Afryka się zmieniła, dla mnie i dla innych. Chciałabym, żeby każdy mógł spełniać swoje marzenia niezależnie od tego, czy siedzi na wózku, czy nie – podsumowuje Lebohang.

Mirande Bakker: to nie koniec świata

- Zawsze byłam bardzo zajęta. Pracowałam po 70 godzin w tygodniu. Rozpierała mnie energia – wspomina Mirande, holenderska fryzjerka i właścicielka salonu.

Trzy lata temu stanęła na progu szpitala z trudnym do wytrzymania nerwobólem. Garść leków przeciwbólowych nie rozwiązała problemu.

- Czułam, że to nie jest zwykły ból, ale nie zdołałam przekonać do tego lekarza – wspomina.

Ból się nasilał, chodzenie zaczęło jej sprawiać problem, ale odpowiedzią lekarza były jeszcze silniejsze analgetyki, przyjmowane w jeszcze większych dawkach.

- Obudziłam się rano. To było 30 maja. Nadal pamiętam ten dzień. Nie byłam w stanie wyjść z łóżka. Nie czułam nóg. Wezwałam lekarza, tym razem innego. Jego diagnoza brzmiała: zespół ogona końskiego. Z operacją nie można było zwlekać – mówi Mirande.

Jeszcze tego samego dnia trafiła do szpitala, ale zamiast operacji została odesłana do domu z kolejną listą leków i sugestią, by nie wymyślała sobie chorób.

10 dni później trafiła do innego szpitala. Nie było już szansy na wyleczenie. Uszkodzenie nerwów okazało się trwałe.

Uśmiechnięta Mirande Bakker przepasana szarfą z napisem Miss Wheelchair World

Mirande straciła władzę w nogach, ale pozostała jej energia i pracowitość. Wykorzystała ją do tego, by walczyć z lekarzem, który ją zlekceważył, ale też do powrotu do swojego zawodu.

- Mój salon wymagał nowego wyposażenia – opowiada. – Nie mogłam stać, zamówiłam więc nietypowe krzesła, na których mogę poruszać się dookoła klientki i regulować wysokość.

Nowe krzesła nie od razu rozwiązały problem. Mirande nie była w stanie na nich siedzieć. Godzinami ćwiczyła to siedzenie z rehabilitantem. Cieszyła się, gdy udawało się jej utrzymać na krześle przez minutę, potem kolejne, aż w końcu siedziała wystarczająco długo, by ułożyć fryzurę.

- Nowe klientki nie wierzą, że to się może udać – przyznaje. – Pytają, jak zamierzam się nimi zająć. Cierpliwie opowiadam im swoją historię. Dzięki temu wiedzą, ile pracy włożyłam w powrót do salonu. Dają mi więc szansę, a później do mnie wracają, zadowolone z efektu.

Powrót do salonu był najważniejszym celem w jej życiu. Gdy go osiągnęła, zapragnęła czegoś więcej. Została ambasadorką fundacji, Miss Holandii Osób Niepełnosprawnych i szykuje się do stworzenia własnego programu telewizyjnego. Wszystko po to, by zachęcać inne kobiety do działania.

- Chciałam pokazać, że niepełnosprawność to nie koniec świata – podkreśla. – Chcę mówić kobietom, że mają w sobie więcej siły, niż myślą, a na wózku mogą sięgać po swoje marzenia.

Beata Jałocha: wypadek mnie nie zmienił

Feralną sobotę, 18 maja 2013 r., Beata spędzała pracowicie. W swoim grafiku miała kilku klientów. Do jednej z pacjentek spóźniła się 30 minut, bo rozładował się jej telefon, który musiała naładować przed dalszą pracą. Wysiadła z samochodu, przeszła kilka kroków, a niedługo później jechała już w karetce do szpitala.

- Jestem daleka od dorabiania teorii do tego zdarzenia. Nie szukam wyjaśnień na siłę, ale wtedy dużo się wydarzyło i ten ciąg zdarzeń zaprowadził mnie w to miejsce dokładnie w tym czasie – mówi Beata.

O szczegółach swojego wypadku mogła przeczytać w mediach. Chłopak wyskoczył z 7. piętra, spadł prosto na nią i złamał jej kręgosłup. On zginął na miejscu. Ona podnosi się z tego do dzisiaj.

- Byłam fizjoterapeutką, wiedziałam więc, co mnie czeka – przyznaje Beata. – To było dla mnie jak zderzenie ze ścianą. Pacjenci zazwyczaj oswajają się z tym powoli, ja miałam trochę trudniej.

Przed wypadkiem jej całym światem była fizjoterapia. Pracowała z pasją. Doszkalała się, miała zawodowe plany. Dzisiaj nadal czuje się fizjoterapeutką. To, że nią już nie będzie, jest dla niej trudne do zaakceptowania.

- Czuję się fizjoterapeutką – podkreśla. – Nadal patrzę na ludzi jak fizjoterapeuta. To było moje życie i wcale nie chciałam tego zmieniać. Niestety, fizjoterapeuta musi być sprawny, a ja mam ograniczenia fizyczne. To się wyklucza.

Uśmiechnięta Beata Jałocha w koszulce Miss Wheelchair World

Podjęła więc pracę biurową i nadal szuka swojego miejsca w życiu. Próbuje nowych rzeczy. Był już kurs szybowcowy, skok ze spadochronem i wystąpienia publiczne, ale nadal dużo pozostało do zrobienia.

- Brakuje mi swobody w codziennym funkcjonowaniu – mówi. – Gdy jakaś część ciała jest poza kontrolą, to logistyka codziennego życia się zmienia. Brakuje spontaniczności. Byłam bardzo dynamiczna, a teraz muszę dzielić te swoje plany na pół.

Nie rezygnuje jednak ze swoich marzeń. Tym największym jest ośrodek dla pacjentów z urazami rdzenia kręgowego. Jego istnienie oznaczałoby, że jej historia na coś przydała się innym. Dla siebie marzy o zwycięstwie w wyborach Miss Świata na Wózku, które wieczorem, 7 października, odbywają się w Warszawie.

- To byłby kolejny krok na mojej drodze, a do tego takie wybory to okazja, by włożyć sukienkę, pomyśleć o swojej kobiecości, czemu niepełnosprawność nie sprzyja. Wypadek mnie nie zmienił. Jestem taką samą osobą. Takie same wartości są dla mnie ważne – deklaruje.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas