Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Wywiad z Hanką Bielicką

09.12.2004

Skazana na Optymizm 

Na Pytania Magazynu "Integracja" Odpowiada Hanka Bielicka 

Znakomita aktorka teatralna i filmowa, artystka kabaretowa, mistrzyni monologu, a przy tym niepoprawna optymistka, miłośniczka kapeluszy i torebek - bawi nas już od 60 lat. W "Podwieczorku przy mikrofonie" jako Dziunia Pietrusińska wygłosiła ponad 1000 monologów.

1. Czy jest Pani szczęśliwa?

Wydaje mi się, że tak. Przede wszystkim dlatego, że jestem osobą bardzo zaawansowaną wiekiem. Mam 87 lat. Niemniej, jeżeli się pomyśli, że, mając tyle lat, mam wierną publiczność, którą nadal cieszy i bawi mój sposób bycia i interpretacji tekstów, w tych nie najłatwiejszych czasach, to w mojej ocenie jest to wielkie osiągnięcie. Porównując się z innymi ludźmi w kwestii zawodu, uważam się za osobę absolutnie szczęśliwą. Wiem też, jak wielkim szczęściem człowieka jest udane dzieciństwo. Jest to azyl, do którego zawsze można się odwołać, kiedy jest człowiekowi ciężko. Ja miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Wraz z siostrą byłyśmy otoczone atmosferą miłości.  

2. Co jest, według Pani, największym nieszczęściem w życiu człowieka?

Myślę, że ciężka choroba, zawód miłosny, utrata kogoś bardzo bliskiego albo wiary w kogoś lub w coś. Zdarzają się takie chwile, kiedy można dojść do wniosku, że życie jest straszne. Dla mnie był to 1939 rok. Wtedy dostałam też angaż do teatru w Wilnie. Po moim wyjeździe ojciec został aresztowany i zesłany na Kołymę, matka i siostra do Kazachstanu. Cały nasz dobytek się spalił. W 1939 roku skończyło się moje młode życie i zostałam zupełnie sama.  Na szczęście był w pobliżu Jurek Duszyński - kolega ze szkoły teatralnej. Bardzo się lubiliśmy i tak przylgnęliśmy do siebie jak dwie osierocone istoty. Wzięliśmy ślub. Nasze serdeczne i miłe, lecz jednak tylko koleżeńskie małżeństwo, przetrwało 20 lat. Było szczęściem w nieszczęściu, ale nie była to miłość.  3. Co najbardziej Pani ceni w ludziach?
Prawość charakteru. Przekonanie, że pieniądz nie jest wszystkim, co liczy się w życiu. Ludzie biedni, potrafią być bardzo szczęśliwi, jeśli znajdą jakąś prawdę życia, np. miłość w rodzinie. Ważna jest wiara w to, że życie nie polega tylko na dążeniu do pieniędzy i korzystaniu z możliwości, jakie dają.

4. Dlaczego boimy się kontaktów z niepełnosprawnymi?

Obawa to może za duże słowo. Wydaje mi się, że teraz widać większe zrozumienie. Dawniej człowiek niepełnosprawny był naznaczony jakąś anatemą, coś od niego odtrącało. Niepełnosprawność była czymś nienormalnym. Miałam krewnego w podeszłym wieku - bardzo malutkiego. Klatka piersiowa duża, ale ręce malusieńkie. Gdy siedział przy stole, to widoczna była sama głowa. Nazywałam go Dziadkiem. Dziadek był bardzo szanowany. Naprawiał zegarki, robił dla dzieci zabawki. Był nadzwyczajny, bardzo kochany. Ale jednocześnie odsunięty na bok i wiem, że na pewno był nieszczęśliwy.  5. Jak Pani sobie radzi w chwilach depresji?
Nie miewam depresji. Jestem absolutnie skazana na tzw. pozytywne myślenie. Zawsze ratuje mnie zawód. Jak tylko mam chwilę, w której nie bardzo wiem, co robić, to zaraz uczę się jakiegoś tekstu, przypominam sobie monologi, których dawno nie mówiłam. Wypełniam sobie czas życiem artystycznym. Mam trudności z chodzeniem po mieszkaniu. Lecz kiedy mam stanąć przed publicznością, to czuję wielki przypływ energii. Wchodzę wtedy na scenę i mogę nawet zatańczyć. To jest cudowny zawód.

6. Czy osoby niepełnosprawne powinny być traktowane w specjalny sposób?

I tak, i nie. Jeżeli człowiek niepełnosprawny jest w pełni władz umysłowych, to oczywiście powinien być dopuszczany do wszystkiego. Wydaje mi się, że dziś niepełnosprawny jest szczęśliwszy, bo dzięki dostosowaniu budynków czy transportu, ma większe możliwości, by żyć normalnie. Jest wiele ułatwień dla niepełnosprawnych: podjazdy, dostosowane łazienki i toalety. W hotelach zawsze jest jakiś pokój przy samym wejściu, do którego jest łatwiejszy dostęp. Teraz zauważam to częściej, gdyż sama jestem osobą wiekową i z wielką przyjemnością korzystam z różnych udogodnień. Niemniej boję się, że na polu zawodowym niepełnosprawność może być utrudnieniem. Ludzie sprawni muszą nauczyć się akceptować kogoś, komu trzeba czasem pomóc, okazać cierpliwość, podać rękę, poczekać. 

7. Na czym polega, Pani zdaniem, integracja?

Na tym, żeby pomalutku zacierać bariery. Niepełnosprawny musi być uczony już od dziecka, że będzie miał większe trudności, by umiał się do tego przystosować. Żeby go to nie bolało. Że to nie jest jego wina, że to nie jest jakiś grzech ani błąd natury. Trzeba żyć mądrze. Zaakceptować własną niepełnosprawność - nie ukrywać jej. Należy kochać ludzi i dążyć do osobistego rozwoju. Oczywiście, punktem wyjścia jest wzajemne zrozumienie i szacunek niepełnosprawnych i pełnosprawnych. 

8. W czym sama czuje się Pani niepełnosprawna?

Nie jestem niepełnosprawna, tylko stara. I z racji tego czuję się trochę niepełnosprawna i lepiej rozumiem, jak ciężko jest osobom niepełnosprawnym, zwłaszcza młodym, kiedy są odtrącane.

9. Największa gafa, jaką Pani popełniła w życiu?

Nie, nie miałam takiej gafy. Może dlatego, że jestem dość błyskotliwa i zarówno w złych, jak i w wesołych momentach zawsze umiałam się znaleźć.

10. Największe dobro, jakie spotkało Panią od drugiego człowieka?

W szkole zawsze miałam same piątki, tylko z matematyki dwóję. Stwierdzono, że jestem humanistką i pomimo wszystko dopuszczono mnie do matury ustnej. I tu ważną rolę odegrał wizytator z Białegostoku. Kiedy przyjeżdżał do nas na różne kontrole, popisywałam się moją znajomością łaciny i języka francuskiego. I on mnie zapamiętał. Lecz jak przyszło do ustnego egzaminu z matematyki, w ogóle nie wiedziałam, co do mnie mówią. Oczywiście, wiedziałam już, że nie zdałam. Jednak pan wizytator wykorzystał przysługujące mu prawo do uratowania jednego ucznia. I zaliczono mi egzamin na jego odpowiedzialność. Dzięki temu skończyłam romanistykę i szkołę teatralną w odpowiednim czasie. Na dwa dni przed rozpoczęciem wojny wyjechałam do Wilna, gdzie miałam już angaż w tamtejszym teatrze. To uratowało mnie od wywózki do Kazachstanu. A wszystko dzięki temu człowiekowi. Nazywał się Rzędowski.  Czasami nasza jedna decyzja ma ogromny wpływ na dalsze losy drugiego człowieka.

11. Co Pani chciałaby jeszcze w życiu osiągnąć i zrobić?

Teraz już nic. Opowiem Pani anegdotę. Parę dni temu pojechałam na odpoczynek do Nałęczowa i karetką jeździłam na zabiegi laserowe. Któregoś dnia podjechała karetka, a sanitariusz zwraca się do mnie: "Dzień dobry, pani Bielicka. Ale pani bez kapelusza głupio wygląda" (na zabieg jechałam w specjalnym kombinezonie). Tak mnie zaskoczył, że pomyślałam sobie, że już przylatuję do niebios. Przy samej bramie zaś stoi św. Piotr, patrzy na mnie i mówi: "Pani Bielicka, bez kapelusza? Nie, proszę wrócić po kapelusz!".

12. Motto Pani życia?

Nie mieć żadnych dziur w życiu. To znaczy starać się każdą lukę, każdy czas, każdy moment zawsze czymś wypełnić. Nie szukać w sobie wszystkich nieszczęść, lecz starać się kontrolować u siebie wiele rzeczy. Wierzyć w siebie, ale jednocześnie nie myśleć, że wszystko zależy ode mnie.

13. Człowiek niepełnosprawny to...

To człowiek chory. Tylko chory. Nic więcej. Bo niesłusznie uważa się, że to człowiek napiętnowany, nieszczęśliwy. Dlaczego osoby chore na raka nikogo nie przerażają? Nikt nie ma do nich pretensji, nie unika kontaktu. Przeciwnie Đ ludzie się pochylają, współczują, pomagają itd.

Rozmawiała: Agnieszka Pilsc

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas