Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Rak zmienia

16.10.2009
Autor: Dominika Trębacz. Fot.: East News, www.sxc.hu
Źródło: inf. własna

Październikowy dzień. Setki kobiet na jednej z najmodniejszych ulic Warszawy. Niektóre ubrane na różowo. Trzymają w rękach różowe balony. Uśmiechają się. Kołyszą się w rytm muzyki. Idąc w tym wesołym korowodzie, zastanawiałam się, z czego one tak się cieszą? Przecież są wśród nich amazonki, kobiety po chemioterapii, operacjach, ciężkich przejściach, po raku. Są wśród nich kobiety, które nadal zmagają się z tą chorobą. Z czego tu się cieszyć?

Odpowiedzią na to pytanie mogą być historie opowiedziane przez trzy otwarte, rozmowne kobiety. Są to jedynie fragmenty trudnych doświadczeń, niemożliwych do pełnego zrozumienia przez osoby zdrowe.

Marsz Różowej Wstążki 2008 - kobiety na motocyklach. Fot.: Michał Wargin/East News

Magda - śmiech
- Ja zawsze twierdzę, że nie ma zdrowych ludzi. Są tylko niezdiagnozowani – mówi z uśmiechem Magda. Niedawno skończyła pisać książkę pt. "Zabiłam raka śmiechem". - Na razie książka jest u korektorki. Wolałam, żeby ktoś to sprawdził. Choć nigdy nie miałam problemów z ortografią, chyba przez chemię zaczęłam robić błędy, zapominać słowa. Pamiętam, jak nie mogłam sobie przypomnieć słowa "kalkulator". Pozostałam przy tym, że jest to coś do liczenia – opowiada Magda i znów się uśmiecha.

Magda śmieje się niemal cały czas, a jeśli się nie śmieje, to pewnie dlatego, że sama opowiada żart lub historię taką, jak ta: - Jeden chirurg-onkolog, łysy jak kolano, powiedział do mnie: "No, pani to teraz jest łysa jak ja". Odpowiedziałam: "Tak, panie doktorze, ale mnie w przeciwieństwie do pana, włosy odrosną" - wspomina. - Bo ja jakoś nigdy nie robiłam z tej choroby dramatu. Postanowiłam potraktować raka jak lokatora, przyjęłam go i zdecydowałam się go ujarzmić.

Nowotwór u Magdy zdiagnozowano pod koniec kwietnia 2007 roku. Guzek w piersi wykryła sama.

- To było w Wielką Sobotę. Siedziałam sobie i po prostu wyczułam w piersi guz. Ale nie od razu powiedziałam rodzinie. Mój tata akurat zmagał się z nowotworem płuc. Zresztą zbliżały się święta, więc i tak musiałam się wstrzymać z wizytą u lekarza. Ale nie chciałam z tym zwlekać, bo jestem osobą, która działa i się nie boi.

U pierwszej lekarki Magda usłyszała, że jest histeryczką. Po prostu ma duże piersi i taką ich budowę. - Gdybym wtedy uwierzyła pani doktor, to pewnie już by mnie dzisiaj nie było - wspomina. - Postanowiłam iść na prywatną wizytę. Już na badaniu USG było widać, że to rak, mammografia potwierdziła diagnozę. A potem wszystko potoczyło się tak szybko, że nawet nie miałam czasu myśleć. Na stół operacyjny trafiłam w trzy tygodnie po rozpoznaniu choroby. To na polskie warunki jest niesamowicie szybko.

Badanie wycinka nie było dobre. Okazało się, że komórki nowotworowe zaatakowały także część wokół guzka i  Magda musi przejść mastektomię piersi. A potem chemię.
- Ja nigdy nie uważałam, że moja kobiecość mieści się w tyłku czy biuście, lecz w głowie. Nie przestałam być kobietą po utracie piersi.

 Włosy wypadły Magdzie po pierwszej chemii. - Peruka nie była miła w dotyku, lecz jakaś obca, nieswoja, niedelikatna, więc jej nie nosiłam. Wolałam wiązać sobie turban, a ponieważ to było lato, turban był jak najbardziej na miejscu. Chemie przechodziłam różnie. Pamiętam, że miałam je w czwartki. Zawsze było tak, że niemoc dopadała mnie w soboty i niedziele. Nie mogłam wtedy mówić, byłam czerwona, nieobecna, nie mogłam nic jeść, bo wszystko miało posmak metalu - opowiada Magda.

Kobieta po mastektomii przymierzająca biustonosz. Fot.: Marcin Smulczyński/East News


Ostatnią chemię przyjęła 11 października 2007 roku. Potem było leczenie sterydami i wizyty kontrolne co trzy miesiące, od marca 2009 - co sześć miesięcy.

Magda mieszka sama. Z partnerem, z którym była przez dwa lata, rozstała się w czasie choroby. Kiedy dowiedział się o diagnozie, już wiedziała, że nie potrafi odnaleźć się w tej sytuacji. - To nie ten typ. Zresztą wcześniej na raka jelita grubego zmarła mu żona, więc miał już pewne przeżycia za sobą. Ale to ja stwierdziłam, że sama świetnie dam sobie radę i podziękowałam mu.

- Teraz mija dwa i pół roku od tego wszystkiego. Jednego jestem pewna: miałam szczęście, bo trafiłam na wspaniałych ludzi. Przede wszystkim mogłam liczyć na moją mamę, która jest moją najbliższą przyjaciółką i bardzo mnie wspierała. Pomagali przyjaciele, sąsiadka, która pracuje na bloku operacyjnym, cudowni lekarze, dziewczyny poznane w szpitalu i na forum amazonek. To forum bardzo mi pomogło, zaprzyjaźniłam się z dziewczynami. A jak zmieniło się moje życie? Cóż, na pewno robię rzeczy, których wcześniej nie robiłam. Teraz moja walizka stoi w przedpokoju i decyzje o wyjazdach podejmuję spontanicznie. Poza tym zrobiłam kurs z florystyki – bukieciarstwa, dużo czasu poświęcam na wyszywanie, no i czytam naprawdę sporo książek. Nie pracuję, bo z powodu zwyrodnienia siatkówki, które miałam jeszcze przed rakiem, jestem na rencie. Choć raczej nie mam szczęścia w miłości, cieszę się, że mam szczęście w innych sprawach. No bo jestem przecież zdrowa, mądra, piękna, a co najważniejsze - doświadczona! – uśmiecha się.

- I nauczona tym doświadczeniem mówię kobietom: macajcie cyce! No tak, babki, macajcie sobie cyce! – mówi Magda i znów się śmieje.

Basia - żal
Basia jest trochę rozżalona. – To gdzieś tak głęboko we mnie tkwi. Nie potrafię zrozumieć i znaleźć wytłumaczenia, a przede wszystkim usprawiedliwienia dla lekarzy. Dlaczego żaden z ginekologów nie zbadał mi piersi? Czy to nie jest ich obowiązek? Kiedy spytałam o to lekarza orzecznika z komisji lekarskiej, powiedział, że sama powinnam się upomnieć o takie badanie u ginekologa. Jasne, ale czy my kobiety nie możemy liczyć na mądrość ginekologów, którzy powinni wiedzieć jak ważne jest badanie piersi? To przecież oni są specjalistami! Oni powinni zachęcać nas do badań.  Taki jest obowiązek lekarza, który bierze za swoją pracę wynagrodzenie, a nie pacjentów, którzy przychodzą po pomoc.

Guz w lewej piersi Basia wykryła sama.– Wróciłam właśnie z dyżuru przy łóżku ciężko chorego ojca. Byłam bardzo zmęczona. Usiadłam na dywanie i płakałam. To był dla mnie trudny czas. Zajmowałam się rodzicami. Tato przechodził kolejne operacje, mama miała udar. Wcześniej regularnie badałam piersi, ale wtedy zupełnie zapomniałam o sobie. I kiedy tak siedziałam zapłakana, kompletnie bez sił, ręka jakoś sama dotknęła piersi. Wyczułam guz. Pomyślałam, nie, tylko nie to, przecież mam chorych rodziców, muszę się nimi zająć, nie mogę chorować. Kiedy zapadła diagnoza, miałam pretensje, dlaczego właśnie mnie to spotkało? Targowałam się z Bogiem. Ale z czasem zaczęłam właśnie w nim odnajdywać siłę. Zawsze byłam osobą religijną, jednak teraz częściej chodzę do kościoła, częściej się modlę.

Podczas operacji Basi usunięto guz i węzły chłonne. Teraz jest po trzeciej chemioterapii. - Pierwsza chemia była tragiczna. Miałam wrażenie, że odchodzę. Przede mną jeszcze trzy cykle, potem leki i radioterapia.

Marsz Różowej Wstążki 2009 - stoisko z publikacjami. Fot.: Zbyszek Kaczmarek/East News

- Choroba mnie zmieniła. Staram się bardziej cieszyć chwilą, każdym dniem, bo nigdy nie wiadomo, ile ich jeszcze będzie.  Zdarza się, że po prostu patrzę przez okno i podziwiam drzewa, liście. Wcześniej nigdy nie miałam na to czasu. Zaskoczyło mnie także to, że podczas choroby odnowiły się stare przyjaźnie. Niektórzy ludzie odsunęli się ode mnie, ale okazało się, że ci, z którymi dawno nie miałam kontaktu, nagle znów są obok.

Basia cały czas opiekuje się rodzicami. Pomaga jej jedna z sióstr. W czasie choroby rodziców popsuł się kontakt z rodzeństwem. Teraz też nie odzywają się do siebie zbyt często.

- Syn, dwudziestopięciolatek, ożenił się na początku października. Ślub był dokładnie trzeciego, a piątego miałam kolejną chemię. Młodzi chcieli przełożyć uroczystość, ale wolałam, żeby odbyła się w terminie. Wesele się udało. Potem syn wyjechał w podróż poślubną. Nawet się nie pożegnaliśmy. Chyba się na mnie obraził. Trochę się zdenerwowałam, gdy niespodziewanie wrócili z żoną późno w nocy, budząc mnie, a ja akurat bardzo źle się czułam. Może niepotrzebnie na niego naskoczyłam? Wyjechał bez słowa. Mam trochę żalu, że tak mnie zostawił, bo sama wychowywałam go od śmierci męża, wiele dla niego poświęciłam. Wiem jednak, że choroba bliskiej osoby może być dla rodziny bardzo męcząca.

Monika - spokój
Monika też jest samotną matką. Rozwiodła się. - Zachorowałam w 2007 roku. Córka miała wtedy sześć lat i bardzo to przeżyła. Gdy dowiedziałam się, że mam raka piersi, pomyślałam, że nie zobaczę, jak moja córka dorasta, jak się usamodzielnia, że nie będę mogła towarzyszyć jej w ważnych momentach jej życia.

Monika nawet nie wyczuła guzka, nie wykrył go także lekarz. Miała po prostu przeczucie, że coś niedobrego dzieje się w jej piersi. Mammografię zrobiła prywatnie. Wynikiem, który informował o zmianach, nie bardzo się przejęła. Pokazała go przy kolejnej wizycie u lekarza, po około dwóch miesiącach.

- Lekarz kazał zrobić biopsję. Koleżanki uspokajały mnie, że to na pewno nic poważnego, że oni często wysyłają kobiety na takie badania. Dobrze pamiętam dzień, w którym poszłam po odbiór wyniku. Był luty. Pani technik bez żadnego słowa podała mi kartkę z napisem: nowotwór złośliwy. Poczułam bezradność. Kobieta, która wręczyła mi wyrok, spojrzała na mnie z pretensją, jakby chciała powiedzieć: dlaczego tak długo wstrzymujesz kolejkę? To był dla mnie najgorszy moment w całym przebiegu choroby. Na szczęście trafiłam na cudownego lekarza. Skierowała mnie do niego koleżanka. To naprawdę święty człowiek. Na pierwszy rzut oka poważny, zdystansowany profesor, trochę gbur. Jednak po krótkiej rozmowie - do rany przyłóż. To on powiedział mi, że wszystko będzie dobrze, że wytną mi tylko fragment piersi.

Matka z dzieckiem i różowymi balonami symbolizującymi walkę z rakiem piersi. Fot.: Michał Wargin/East News

Monice wycięto dwa centymetry tkanki. - Śmiałam się potem z siebie, jak w ogóle mogłam się przejmować takim zabiegiem - wspomina. Jednak po badaniach wycinka okazało się, że na granicy cięcia są komórki rakowe. Była więc druga operacja, a potem trzecia. - Zdecydowałam się na całkowite usunięcie piersi. To nie była łatwa decyzja. Do dziś, jak patrzę na siebie w lustrze, odwracam wzrok od blizny. Zawsze starałam się dbać o siebie, lubię ładnie wyglądać, a niestety przez protezę nie mogę znaleźć takich ubrań, jakie mi się podobają. Jestem szczupłą osobą i jakoś ta silikonowa proteza bardzo mi przeszkadza. Latem jest w niej gorąco.

Trzy tygodnie po ostatniej operacji Monika ubrała się w strój kąpielowy. Pojechała z córką nad morze. Rano biegała po plaży. Ale też płakała. Próbowała ukoić ból.

- Zapisałam się na rekonstrukcję piersi, ale gdy myślę o tym, że miałabym znowu dać się kroić, wolę zrezygnować. Nie chcę narażać córki na kolejny stres związany z moim pobytem w szpitalu.

W czasie choroby Monika zaczęła bardziej dbać o siebie i więcej myśleć o sobie. - Moja mama nie potrafi zrozumieć tego, że rak mnie zmienił, że nie jestem taka sama jak przed chorobą. Uważa, że skoro mam to za sobą, powinnam żyć tak jak wcześniej. Tak się nie da. Dziś jestem inna, spokojniejsza i bardziej pewna siebie. Może jestem już gotowa, by wyprowadzić się od rodziców? Dojrzewam do tej decyzji. Gdy chorowałam, pomyślałam też, że chciałabym być z kimś, mieć jakąś bliską osobę. Sądzę, że teraz jestem gotowa przyjąć miłość.

Komentarz

  • Pomyłka
    Alicja
    25.06.2014, 17:05
    Jestem po operacji usunięcia macicy raka zdiagnozowano w lutym tego roku . Największy szok przeżyłam gdy mi powiedziano ze raka mam około 3/4 lat ale ja przecież co roku się kontrolowalam u lekarza prywatnie . Teraz kończę chemio i radioterapie choroba mnie zmieniła każdy dzień jest piękny życie jest piękne każda chwila jest cenna.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas