Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Poeta chory na życie

11.05.2009
Autor: Janka Graban (1), Jan Dąbkowski (2), Fot.: Ewa Strasenburg
Źródło: inf. własna, "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007"

Po marcowej prezentacji artystycznej w Muzeum Literatury, poeta i artysta plastyk Ireneusz Betlewicz ponownie zagościł w stolicy, aby spotkać się ze swoimi wiernymi odbiorcami. Jego kolejny wernisaż malarsko-poetycki odbył się 10 maja w Galerii Warszawskiej Szkoły Zarządzania przy ul. Siedmiogrodzkiej. Wystawa będzie czynna do 20 czerwca.

Majowe spotkanie z autorem zostało przygotowane w otoczeniu jego prac plastycznych i miało trzy odsłony. Każda z nich miała inny kolor i temperaturę. Można było obejrzeć prace artysty, posłuchać jego poezji i kupić tomiki poezji.

Poeta i goście na wernisażu. Fot.: Ewa Strasenburg 
Na zdjęciu: Ireneusz Betlewicz i goście na wernisażu. Fot.: Ewa Strasenburg

Kiedy dusza śpiewa
W części pierwszej Krzysztof Zuchora (poeta, krytyk, pedagog) wygłosił eseistyczne wprowadzenie do czwartego tomiku Ireneusza Betlewicza pt. "Jednoskrzydły".

Tomik wydany w 2008 r. przez wydawnictwo Heliodor jest bardzo osobistym traktatem rozpisanym na 43 części o jednoskrzydłym aniele. Powiedzieć możemy, że jest to Istota duchowa z niepełnosprawnością - "anioł z ludzkiej nadziei". Krytyk Zbigniew Jerzyna, napisał w posłowiu do tomiku,  że ten Anioł ożywiony przez poetę jest dla niego jak "wysłannik ludzkiej nadziei". Trzeba jednak pytać dalej, czymże jest nadzieja? Jaką ma konstelację w naszym życiu? Jaką ma substancję? Kiedy nam dodaje skrzydeł, a kiedy je sami sobie obcinamy lub niezauważenie obcina lub nagle odrąbuje nam je życie? Mam wrażenie, że brakuje jeszcze części 44., aby zamknąć ten mistyczny krąg poetycki. Widocznie takie zadanie zostawił poeta swoim czytelnikom.

Według Betlewicza sztuka bywa czasem jedyną nadzieją człowieka: "Prawdziwa sztuka / jak tajemnic pełna rzeka - (...) / to śpiew duszy człowieka". A kiedy dusza śpiewa, to rodzą się Anioły. Niektóre z nich mają jedno skrzydło... i kto wie może tylko one są prawdą?

Zawsze może być listopad
Gospodarzem części drugiej był sam poeta. Halina Rowicka i Krzysztof Kalczyński przeczytali fragmenty przygotowanego do druku następnego poematu o przemijaniu, rozpinanego na pełne wizjonerskiej dramaturgii części. Każda z nich jak "noc listopadowa" - przejmująca nieodwracalnością i dojmująca nastrojem dalekim od majowego budzenia się do życia. Między wybranymi fragmentami zebrani mogli usłyszeć także fragmenty napisanej do tego dzieła opinii krytyka literackiego Dariusza T. Lebiody.

Betlewicz z paru powodów jest autorem szczególnym. Z tomiku na tomik (wydał do tej pory cztery) tworzy kosmosy poetyckie coraz lepiej, sprawniej, z większym polotem i śmiałością. Jego przekazy są celniejsze. Od dawna jest rozpoznawalny w technice powoływania do istnienia tworzonych obrazów. Coraz bliżej mu teraz do bycia rozpoznawalnym także poprzez sposób pisania mową wiązaną, układającą "kantyczki" wersów.

Jeśli uważnie się przyjrzymy i pokonamy codzienne przywiązanie do pojmowania sztuki plastycznej i pisarskiej, zobaczymy, jak wiele wspólnych cech mają obrazy Betlewicza i jego utwory poetyckie. Ernest Bryll napisał w tomiku autora pt. "fruwam między upadkami" (wyd. 2005 r.), że jego poezja "jest z życia (...), życie zmusza Irka do jak największej kondensacji tego, co chce powiedzieć (...) ta powściągliwość, skąpe dobieranie słów jest nie tylko sprawą sztuki wypowiedzi, co konieczności życia”.

Autor żyje z widoczną niepełnosprawnością, która w pewnej chwili tego spotkania, w otoczeniu jego obrazów z delikatną kreską i fakturą, stała się kolejnym obrazem.

W świadomości przemijania
 Wernisaż prac Ireneusza Betlewicza zakończyła projekcja filmu dokumentalnego zmarłego parę dni wcześniej, 4 maja br., Grzegorza Skurskiego, pt. "Przegotowanie do wieczoru autorskiego". Jest to portret naszego autora, który przygotowuje się do poetyckiej i plastycznej prezentacji. Przy okazji dowiadujemy się czegoś  o codziennym życiu poety, skazanego na tworzenie, bo nic innego nie może. Jak nieustająco malować i pisać, i  nieustająco przygotowywać się do występowania ze swoimi darami, na które nie ma ceny, chociaż ich tworzenie ma cenę równą życiu. Poeta, aby być wiarygodnym, jest skazany na pokazywanie swoich doświadczeń, myśli i emocji. Sposobów na świat pełny barier, tworzonych przez ludzi i siebie samego. Nieustające tropienie i demaskowanie.

Pokazany film to obraz bardzo oszczędny w środkach wyrazu. Upodabnia się do twórczości poety. W zderzeniu z faktem nieodwracalnym stał się dojmującym doświadczeniem. Wyobraźcie sobie, że w tym momencie słoneczne niebo zachmurzyło się i spadł ciepły deszcz. Całe niebo zapłakało. Może przypadek. Ale na pewno fakt. Po zakończeniu seansu zapadło ciężkie milczenie... a po nim brawa jak ptaki wylatujące w górę.

Chwile takie poeci zawsze przewidują. „Bliskość człowieka może jest tuż, tuż, za zakrętem pierwszego słowa z nim zamienionego” (Integracja nr 6/08). Wtedy wraca znów choroba na życie. "Twórca to człowiek chory na życie" - mówi Betlewicz. Choroba ta, jak wszystkie choroby nieuleczalne, jest postępująca. Aż po śmierć. Co wcale nie znaczy, że to już koniec.

Wiersz z tomiku pt. "Jednoskrzydły"

XXV
kwiatowo majowo
bukiety miłości układane nowe
chodź bolesność imienia człowieka
zna bezlitośnie blisko

pył słoneczny scala
kruszy strach ślepnących oczu
krwawienia dusznych poranków
zaszywa nicią beztroskiej młodości

patrzy przejrzyście
niczym gazela stepowa
strojny w kosmosu koronę
syci ziemię niebiańską wolnością

Notka o autorze
Ireneusz Betlewicz urodził się w 1954 roku w Ostródzie, gdzie obecnie mieszka i tworzy. Od dzieciństwa choruje na postępujący zanik mięśni. Wydaje tomiki poetyckie, pisze felietony (m.in. do magazynu "Integracja"), zajmuje się równolegle malarstwem. Obrazy tworzy głównie piórkiem i tuszem, trzymając narzędzia plastyczne ustami. Swoje prace wystawiał m.in. w Warszawie - na Zamku Królewskim i w Muzeum Narodowym, w Wenecji, Sztokholmie i Wilnie. Jest członkiem: Związku Literatów Polskich, Stowarzyszenia Artystów Polskich, Światowego Związku Artystów Malujących Ustami i Nogami, Wydawnictwa "AMUN" w Raciborzu. Odznaczony m.in. odznaką "Zasłużony Działacz Kultury" przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Rzeczpospolitej Polskiej.

Janka Graban

 


Człowiek bez barier 2003

Okładka książki Ireneusz Betlewicz jest laureatem konkursu Człowiek bez barier 2003. Poniżej prezentujemy tekst autorstwa Jana Dąbkowskiego, pochodzący z książki "Człowiek bez barier. Sylwetki laureatów Konkursu z lat 2003-2007", wydanej przez Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji.


RZECZYWISTOŚĆ TO ZA MAŁO

Już w dzieciństwie rozważałem wszystko od podstaw i nie potrafiłem szybko decydować – mówi Ireneusz Betlewicz, uśmiechając się. Wstydliwie czy zawadiacko?

Wspominam dziś ciepło o tym, mimo że nadal nie mogę sięgnąć krawędzi pucharu poznania – nazywam go rozmaicie, a prawdę jedyną, w „nienazywalnym” niebie, kiedyś pojmę, dziś podaną przez jedynie naskórkowo sczytywaną „ciszę”. Wciąż o tym piszę, maluję; nadal, i ciężej mi przychodzi po imieniu nazywać. Dziś pewna niemoc odbarwia mi włosy na głowie, a czuję, że są bycia jednoczesne – te jakieś niepojęte trwania; i tak mnie to pochłania, aż zamęcza, i wyrzuca, ponad granicę wytrzymałości.
(– Puls Cichego Słowa – Wrzesień...)

Poszukiwania
Ireneusz poznawał różne materie i techniki sztuki. Chciał znaleźć odpowiadające mu i wyrażające stan ducha. Także te, które umożliwią tworzenie. Próbował tkania gobelinów, rzeźbienia, projektowania wystroju wnętrz, akwareli. Teraz głównie rysuje piórkiem. Trzymając obsadkę w ustach, stawia tysiące punktów tworzących ludzi, zwierzęta lub drzewa. Gdy projekt jest w głowie, idzie szybko. Zwykle wizja powstaje dopiero z pojawiających się kropek. Narysowane przedmioty zazwyczaj mają kontakt z podłożem, czasem mocny jak korzenie dorodnego drzewa, czasem – wyrażony cieniutką linią. Często dążą do góry.

(...) szczytu sięgając
światłem biczowany
fruwam między upadkami
(fruwam między upadkami, 2005)

Niekiedy jego postacie, raz baśniowe i łagodne, innym razem jak z mrocznych opowieści, dźwigają miasta na nieproporcjonalnie dużej głowie czy pancerzu. Raz głowa oderwana od ciała i trzymana w rękach z przerażeniem patrzy z góry na ciało. Innym razem – w górę. – Na Opatrzność – wyjaśnia autor. Na część rysunków nakłada kolory. Woli niejasne obrazy, z których zaledwie wyłania się zamysł – nie ograniczają odbioru. Nie rezygnuje z wyraźnych. Za ich pośrednictwem chce dotrzeć do mniej dociekliwych odbiorców.
– W rysunku już znalazłem formę – podkreśla. W malarstwie olejnym jeszcze szuka techniki. Nie lubi malować realistycznie. Boi się kiczu, nieporadności i naiwności w tworzeniu. Wraca więc do już namalowanych prac. Jest wstrzemięźliwy w ich sprzedawaniu. – Twórczość to moja spowiedź, niechętnie ją oddaję.


 Na zdjęciu: Prace Ireneusza Betlewicza. Fot.: Ewa Strasenburg
Na zdjęciu: Prace Ireneusza Betlewicza. Fot.: Ewa Strasenburg

Potrzeba twórczości

Wychował się z czwórką rodzeństwa w ostródzkim bloku. Choroba mięśni ujawniła się, gdy miał cztery lata. Rodzice nie traktowali go ulgowo. Tego samego wymaga od siebie i innych. W młodości poczuł potrzebę tworzenia i zaczął pisać wiersze. We wstępie do tomiku z 2005 roku pisał:
Korzystając z bieli kartki
przyzwolenia, przedstawiam garść zebranych [... ] obrazów, przeliterowania skrótów posuplonej codzienności.
(fruwam między upadkami, 2005)

Potem tkał, malował i rysował. Poznał Leopolda Buczkowskiego, pisarza i rzeźbiarza. – Zbudował moją siłę, wiarę, wyciągnął z prowincjonalnej małości  – mówi Ireneusz Betlewicz.

Same zmiany
W 1988 roku Ireneusz wziął ślub i przeprowadził się do Warszawy. Życie rodzinne i nowe otoczenie dostarczyły mu dodatkowej energii do pracy. Większość czasu był w domu sam, mógł spokojnie i intensywnie tworzyć. Czuł się swobodnie, był naturalny w malowaniu. Otworzył dom na gości. Często odbywały się u niego biesiady artystyczne. Dzięki kontaktom z innymi twórcami rozwijała się świadomość i wiedza artystyczna Ireneusza. Satysfakcja z wychowywania córki, rodzinne wyjazdy na wystawy i plenery wzmacniały go psychicznie.

W 1999 roku zdobył nagrodę Przeglądu Małych Form Plastycznych w Wenecji, która była przepustką do wystaw w prestiżowych miejscach. Dla autora był to dowód na wartość jego sztuki. W tym samym roku wydał pierwszy tomik poezji, a w 2001 roku został Zasłużonym Działaczem Kultury. – W związku między ludźmi musi być ciągle odświeżane źródło, żeby on przetrwał – dzieli się refleksją.

Jeśli jest droga do nieba
to na niej jest z pewnością
kilka piekielnych zakrętów
(i wszystko nadzieją podparte, 1999)

Tak się złożyło, że Ireneusz Betlewicz musiał zorganizować sobie życie na nowo. Wrócił do Ostródy. Zmienił otoczenie towarzyszące mu przez kilkanaście lat. Przez chwilę jego twórczość napełniła się strachem i goryczą. – Malowałem, ściskając zęby – bardzo musiałem. To mi dano i to mi zostało – mówi. Na wystawy i wyjazdy jeździ z różnymi ludźmi. Bywa, że nie czuje się z tym komfortowo. Artysta twierdzi, że samodzielne życie nic specjalnego dla niego nie znaczy. Ale cieszy go, że potrafi wszystko przewidzieć i zaplanować. – Jest cicha satysfakcja, że daję radę żyć i tworzyć.

Wydał kolejne dwa tomiki poezji. Od kilku lat pisze książkę poetycką. Dla niej szuka ostatecznej formy. Mimo że dobrze sobie radzi, wciąż ogląda się za swoim miejscem.
(...) przyznam się Panu, że czuję się coraz bardziej samotny. (...) Wydaje mi się, jakbym tu został zrzucony z kosmosu: jedynie wprzódy zapoznany z tym miejscem, jakby za pomocą slajdów. (...) Coraz bardziej odczuwam brak jakiegokolwiek powiązania emocjonalnego z tym miejscem – choć tyle wiem o nostalgicznym uczuciu więzi z miejscem urodzenia. Nic takiego nie czuję; czyżbym był odmieńcem pozbawionym duszy? (...) (List do..., 2004)

Choć jest daleko od towarzyskiego życia artystycznego i odczuwa brak dynamicznego rozwoju, to stara się podtrzymywać kontakty. Mieszka w domku z ogrodem, w którym jest oczko wodne, bocianie figurki (przemalowane przez córkę) i świątek od znajomego, spaceruje między wiśnią i jabłonkami, z których lubi jeść owoce. – Jestem szczęśliwy, gdy zapomnę o kalkulacjach, spekulacjach, rzeczywistości. Gdy mogę wieczorami wejść w klimat i trans malowania, być wędrowcem poszukującym lądu. Chciałbym, żeby twórczość nie była tak wymagająca fizycznie. Miałbym więcej radości z aktu twórczego: być myślą, a nie myśleć o narzędziu.

Nagroda dla wędrowca
Rysując, malując i pisząc, stara się znaleźć czy zrozumieć, co jest najważniejsze. Wierzy w Opatrzność, choć mówi: – Nie odwalam pacierzy, modlę się sztuką.
Ireneusza Betlewicza boli obłuda, prostota i płytkość, z jaką niektórzy ludzie odnoszą się do sztuki, religii, egzystencji czy zrozumienia sensu życia. Jak mówi, jego twórczość przyjmują ci pogodzeni z niedoskonałością życia i tymczasowością. Bardzo ceni współdociekanie, żarliwość szukania odpowiedzi na nurtujące pytania. Chętnie podejmuje z odbiorcami temat swojej sztuki i próby jej interpretacji. Jednak nie lubi ckliwości i skupiania się nad nim samym. Wie, że brak mu menedżerskich umiejętności.

– Gdy ktoś usłyszy o rysunkach czy obrazach i chce sobie coś wybrać, zapraszam na wystawę. Ale gdy wybrzydza – nie będę zapraszał do domu, pokazywał wszystkich szuflad. Nie jestem cierpliwy: namalowałem – jestem rozgrzeszony.

Miał już dużo wystaw w Polsce i za granicą, ale życzyłby sobie zainteresowania ze strony najlepszych galerii z większych miast Polski, a cichym marzeniem są wystawy w Paryżu, Mediolanie, Rzymie lub Wenecji.

– To byłby glejt, że jako twórca nie jestem niepełnosprawny. Byłaby to nagroda za wieloletnią dłubaninę – mówi. – Jednak marnie nie ginę, zginę twórczo, najlepiej podczas wędrówki – dam ostatni oddech na rzecz nowego oddechu – w innej rzeczywistości, tej bez ciała. Chyba sobie na to zasłużyłem.

Jan Dąbkowski

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas