Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Życie po skoku

12.03.2009
Autor: Filip Miłuński, Fot.: Filip Miłuński

„W pośpiechu rozebrałem się, wziąłem rozbieg… Wtedy już wiedziałem, że robię źle, że nie spotka mnie nic dobrego, ale nie mogłem się zatrzymać. Przez chwilę jeszcze widziałem i słyszałem kolegę, który coś krzyczał. Próbował mnie zatrzymać, ale mu się nie udało.

Najpierw czuję bardzo lekkie uderzenie i żadnego bólu. Otwieram oczy i widzę bezwładnie zwisające ręce. Dlaczego nie potrafię nimi poruszać? Potworne przerażenie. Nie mogę krzyczeć na głos, więc krzyczę w myślach: ratunku, nie mogę się ruszyć!”.

Zacytowane słowa to fragment opisu wypadku, którego doświadczył Mariusz Rokicki. Jeden skok do wody odmienił jego życie. Dużo jest w Polsce osób, które spotkało tak wielkie nieszczęście. Mariusz jako pierwszy opisał swoje przeżycia. Już wkrótce nakładem wydawnictwa Znak ukaże się jego "Życie po skoku". Książka niezwykła, która pozwala poczuć ogrom zmagań, cierpienia i siłę zwycięstw osoby walczącej o nowe życie po złamaniu kręgosłupa.

Młodzieńcza brawura i brak wyobraźni
Wszyscy znamy te frazesy, słyszymy w radiu o takich wypadkach, oglądamy ich skutki w telewizji. Mało kto jednak zdaje sobie sprawę, przez co przechodzi osoba, którą to spotyka.

Tekst książki Mariusza dostałem mejlem. Z zaciekawieniem otworzyłem plik, żeby zerknąć na chwilę i przejrzeć pierwsze strony. Po trzech godzinach oderwałem się od lektury. Po ostatnim zdaniu. Tekst zafascynował mnie, nie pozwolił przerwać czytania, choć cały czas towarzyszyło mi uczucie, jakbym podglądał kogoś w trudnych, bolesnych, intymnych wręcz chwilach. Pomyślałem, że muszę poznać człowieka, który potrafił podzielić się ze światem tak osobistym doświadczeniem.

Odwiedziłem Mariusza w Radomiu, w Domu Pomocy Społecznej, w którym mieszka. Zapytałem, dlaczego zdecydował się napisać książkę.

- Od początku życia po skoku szukałem pomysłu na siebie, czegoś, czym mógłbym się zająć. Przyszło mi do głowy, żeby opisać swoje doświadczenia, napisałem dwie strony, nie spodobało mi się i je wyrzuciłem. Próbowałem jeszcze raz, ale znów mi się nie spodobało i zarzuciłem pisanie. Powróciłem do pomysłu dzięki mojej stronie internetowej. Poprzez nią zdobyłem przyjaciół, a jedna z internautek długo mnie namawiała, żebym założył blog i opisał swoją historię. Zachęcała tak długo, aż kolejny raz spróbowałem. To, co udało mi się napisać, opublikowałem na stronie. Pozytywne opinie zachęciły mnie do dalszej pracy. Zdałem sobie wtedy sprawę, że to bardzo ważne, by ludzie dowiedzieli się, jak bardzo jeden skok może zmienić ich życie – tłumaczy autor.

Na zdjęciu: Mariusz Rokicki, fot: Filip Miłuński
Na zdjęciu: Mariusz Rokicki, fot: Filip Miłuński

Zabójcza motywacja
Mariusz podkreśla, że celem książki jest też dostarczenie informacji ludziom, których spotkał taki wypadek. W pierwszych miesiącach po swoim skoku, w czasie wielkiego cierpienia, ale też i buntu wobec utraty możliwości ruchu, niezwykle ważne było wsparcie.

- Ja większość takich rzeczy odkrywałem z przerażeniem sam. Nie zapomnę nigdy momentu, gdy jedna z pielęgniarek wpadła na „genialny” pomysł, żebym poznał dwóch chłopaków po identycznym wypadku. Zgodziłem się bez wahania i bardzo się ucieszyłem: zobaczę, jak chodzą! O kulach? A może nawet normalnie? Nie mogłem się doczekać ich przyjazdu, wyobrażałem sobie, jak wchodzą do mojej sali… Gdy wreszcie przyjechali i zobaczyłem te pokurczone palce zaciśnięte na poręczy wózków, załamałem się! Nikt nie powiedział mi wcześniej, że nigdy nie będę mógł chodzić – wspomina ten trudny moment Mariusz.

W pierwszym okresie po utracie sprawności jednym z największych wyzwań jest znalezienie motywacji do walki, do ciężkiej pracy podczas rehabilitacji.

- U mnie źródło tej motywacji było zaskakujące – wspomina Mariusz. – Po wypadku załamałem się. Chciałem natychmiast umrzeć i o to bez przerwy modliłem się do Boga. Przez cały czas prosiłem go, żeby pozwolił mi wreszcie odejść. Przestałem się odzywać do lekarzy, jak i do rodziny. Zamknięty w swoim świecie przestałem reagować nawet na ból. Uznałem, że to jedyne rozwiązanie: nie robić nic, nie walczyć i czekać z nadzieją na dzień wybawienia. Dziś widzę, że to była wielka głupota. Wpadłem wtedy na szalony pomysł, że jeśli będę ćwiczył i się rehabilitował, to zyskam możliwość odebrania sobie życia.

Paradoksalnie jednak właśnie wtedy, gdy Mariusz zechciał ćwiczyć w tak strasznym celu, wydarzyło się coś, co zmieniło jego zamiary. Podczas podróży karetką na badania do szpitala okazało się, że w wyposażeniu brakuje ssaka, który pozwala na odessanie wydzieliny z rurki tracheotomijnej. Poprzez czyjeś zaniechanie Mariusz niemal udusił się w karetce.

- W tych makabrycznych okolicznościach dokonał się we mnie przełom. Sam przecież tego chciałem! Umrzeć jak najszybciej! I co? Teraz, kiedy cel był taki bliski, nagle zacząłem płakać i panikować? Wtedy przekonałem się, jak bardzo pragnę żyć i porzuciłem myśli samobójcze – wspomina Mariusz.

Czas działania
Można chyba powiedzieć, że Mariusz pomimo wielu trudności ułożył sobie życie i znalazł energię na realizację marzeń. Gdy dzięki pomocy przyjaciół zyskał komputer, zaczął tworzyć wiersze i teksty piosenek.

- Zająłem się pisaniem i zacząłem ogłaszać się na stronach internetowych jako tekściarz. Gdy umieściłem w sieci swoje dzieła, przyszedł strach przed oceną. Początkowo nie było żadnego odzewu, co z kolei budziło irytację, a potem przygnębienie. Pewnego dnia jednak dostałem mejla z konkretnym zamówieniem, mój tekst się spodobał i sprzedałem słowa piosenki pewnemu zespołowi! Gdy później usłyszałem, że ktoś śpiewa moje słowa, popłakałem się ze szczęścia. To była chwila prawdziwego tryumfu  - opowiada z uśmiechem Mariusz.

W życiu osoby po skoku pojawia się, niestety, wiele komplikacji zdrowotnych, często bardziej nawet uciążliwych niż konieczność poruszania się na wózku. W wyniku błędu lekarza Mariusz do dziś żyje z rurką tracheotomijną, która wrosła w jego ciało. Wewnętrzny cewnik doprowadził też do serii nawracających infekcji, które wymagają stałego przyjmowania antybiotyków.

Autor "Życia po skoku" odwiedził wiele szpitali i wiele wycierpiał, poznał też dzięki temu wspaniałych ludzi.

- Pamiętam, że gdy zobaczyłem w telewizji Janusza Świtaja, wszedłem na forum na jego stronie internetowej i tam wylałem swoje żale. Było mi wtedy bardzo ciężko, brakowało pieniędzy na leki. O dziwo, wiele całkiem nieznanych osób zaproponowało mi pomoc. Dostałem leki i środki higieny, to było wspaniałe – wspomina Mariusz.

Innym razem Mariusz poprosił o pomoc kibiców ulubionego klubu piłkarskiego – Wisły Kraków. Na stronie klubu zamieścił apel o pomoc.

- I znów ruszyła prawdziwa lawina pomocy: nowe pomysły, wpłaty na moje konto. Ania – fanka Wisły – urządziła na Allegro aukcję pamiątek klubu, z której dochód przeznaczono dla mnie. Sebastian zorganizował charytatywny mecz. Na oficjalnej stronie Wisły pojawił się artykuł o mnie. To wszystko nie było jednorazowym impulsem – ta pomoc wciąż trwa – cieszy się Mariusz.

Na zdjęciu: Mariusz przy pracy, fot; Filip Miłuński
Na zdjęciu: Mariusz przy pracy, fot; Filip Miłuński

Książka potrzebna
Dziś Mariusz myśli o przyszłości, kontynuuje rehabilitację, czeka na wydanie książki. Wciąż pisze, zarówno wiersze, teksty piosenek, jak i prozę, i właśnie w pisaniu widzi szansę dla siebie.

"Życie po skoku" jest ważną pozycją, pierwsza polską historią opisującą doświadczenia osoby, która złamała kręgosłup, skacząc do wody. Zdaniem autora świadomość konsekwencji niefortunnego skoku jest w naszym kraju zbyt wciąż mała.

- Nie chciałem, żeby książka, którą wkrótce będziecie trzymać w rękach, była opowieścią o biednym chłopaku, który tyle wycierpiał i trzeba go żałować. Nie, w żadnym razie! Zdecydowałem się na jej napisanie, żeby pozostawić po sobie przestrogę: zastanów się, zanim skoczysz! Bądź ostrożny, nie powtórz mojego błędu. Gdyby ktoś po jej przeczytaniu napisał do mnie, że dałem mu do myślenia, że na wakacjach już miał skoczyć na główkę do płytkiej wody, ale przypomniało mu się "Życie po skoku" – wtedy byłbym najszczęśliwszy na świecie. Ilekroć słyszę o wypadkach podobnych do mojego, myślę, co można zrobić, aby im zapobiec. Moim zdaniem, w szkołach powinno uczulać się dzieciaki na takie sprawy. Nie tylko przestrzegać, ale pokazywać konsekwencje: przykucie do łóżka, cuchnące odleżyny, ból i łzy. Może taka brutalna metoda dałaby jakieś efekty? – zastanawia się Mariusz Rokicki.

Komentarz

  • BRAWO ! WALCA DALEJ ! NADZIEJA UMIERA OSTATNIA!
    AJ
    01.05.2014, 01:39
    Oglądałam 30.04.2014 w TVN24 program o TOBIE. Bardzo mnie to wzruszyło. Jeżeli będziesz czuł się samotny , a będziesz chciał "pogadać" pisz. POZDRAWIAM GORĄCO !!! !!! !!!

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas