Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Anioły

13.08.2008
Autor: Dominika Trębacz, fot: sxc.hu
Źródło: inf. własna

Bohaterowie:

Paulina, lat 32. Wielkie błękitne oczy, blond włosy opadające na ramiona,  pomalowane na czerwono paznokcie, seksowna bluzka.

Fred, lat 74. Wielkie ciemne oczy, postawna sylwetka, sportowa koszulka,  krótko ostrzyżone siwe włosy, młodzieńcza energia.

Miejsce:

Warszawski klub bilardowy. W tle sącząca się muzyka. Uderzenia kijów bilardowych. Na stoliku dwie szklanki Coli. Gdy Paulina wypije swoją Colę, doleje sobie trochę ze szklanki Freda. Ale najpierw zapali papierosa.

Fred

- Poznaliśmy się w palarni szpitala psychiatrycznego. W chorobie to papieros często staje się najlepszym przyjacielem człowieka. Na szczęście mnie udało się rzucić. Jednak jeśli mowa o przyjaźni, to mogę powiedzieć, że mój przyjaciel siedzi właśnie obok – Fred spogląda na Paulinę. Jej wielkie niebieskie oczy stają się jeszcze większe, błyszczą.

- Z Pauliną mogę rozmawiać na każdy temat. Tylko ona potrafi zrozumieć to co czuję. Zresztą Paulina to osoba niezwykła. Nigdy wcześniej nie spotkałem tak bogatej osobowości, takiego umysłu. Jestem przekonany, że Ona jest moim aniołem i zastała przysłana w jakimś celu. Gdy ostatnie trzy miesiące przeleżałem w szpitalu Paulina była przy mnie. Powtarzała: - Dasz radę! Jesteś silny! Nigdy nie zapomnę jak po tych ostatnich trzech miesiącach załamania przyszedłem do klubu. Paulina tu była. Jakby czekała. Zobaczyłem jak jej oczy  promienieją. Zaczęliśmy grać - wspomina Fred.

W bilard nauczył się grać w wieku sześćdziesięciu pięciu lat. Pewnego razu koledzy córki zaproponowali mu wspólna partyjkę. Choć oni trenowali trzy, cztery lata, Fredowi udało się wygrać. Dziś potrafi do klubu przyjść kilka razy w ciągu dnia. Nawet wtedy, gdy bierze silne leki, nawet, gdy drżą mu ręce. Fred gra nie tylko dla siebie. Bierze udział w turniejach oldboyów.  Założył także szkółkę, w której szkoli młodych. To on wyszkolił Paulinę.

- Podobno ma dobrą rękę do szkolenia – mówi.  -  W ogóle chyba  mam moc w rękach. Zdarzało mi się dotykiem wyleczyć kogoś, na przykład z migreny. Sobie jednak nie umiem w ten sposób pomóc.

pomnik anioła na cmentarzu

Paulina

U Pauliny choroba ujawniła się, gdy miała dziewiętnaście lat. Dopiero co dostała się na studia w Szkole Głównej Handlowej, najbardziej prestiżowej uczelni w Polsce. Choć studia tam mogły być stresujące, Paulina nie miała jakiegoś szczególnego powodu do załamania.

- Myślę, że w moim przypadku w grę wchodzą kwestie genetyczne. Siostra mojej mamy chorowała na depresję. Popełniła samobójstwo. U mnie też zaczęło się od próby samobójczej. Nałykałam się jakiś leków. Ale to było bardzo dawno temu. Jakbym miała powiedzieć czym jest depresja, to uważam, że jest to choroba duszy. Okropne cierpienie, ból, człowiek nie znosi siebie. Zdarza się, że nie jest w stanie nic robić, jeść, pić. W zasadzie nie ma się żadnych potrzeb, pragnień. Po załamaniach zwykle przychodzą fazy euforii, tak zwane górki. Tak też było u mnie na początku. Po pierwszej fali przygnębienia, zaczęłam chodzić jak nakręcona, mogłam robić wszystko. Jednak górki są jeszcze bardziej niebezpieczne niż doły. To jest jednak stan nienaturalny, stan permanentnego pobudzenia. Żeby nie dopuścić do górek, trzeba brać leki. Przez całe życie. Jeśli chodzi o dobór leków, sprawa jest niezwykle trudna. Każdy pacjent wymaga indywidualnego podejścia. Komuś pomogą antydepresanty, ktoś inny potrzebuje elektrowstrząsów. Pamiętam, że na pogorszenie mojego stanu raz wpłynęły właśnie źle dobrane leki – Paulina zapala kolejnego papierosa.

Mimo, że cały czas jest na lekach, nie była w stanie uchronić się przed najgorszą jak dotąd zapaścią.

- Niemal dwa lata nie wychodziłam z domu – wspomina. -  Rok czasu właściwie spędziłam w łóżku. Człowiek czuje się tak, że mógłby spać cały dzień. Musiałam się powstrzymywać przed zaśnięciem do dziewiętnastej, dwudziestej. O tej godzinie musiałam już się położyć, oby dzień jak najszybciej się skończył. A rano wszystko od nowa i  tak kolejny, następny dzień. W depresji nigdy nie wiadomo w jakim nastroju człowiek się obudzi.
Najgorsze w tej chorobie jest także niebywałe poczucie samotności. Nikt, kto nie cierpiał na prawdziwą depresję nie jest w stanie nas zrozumieć. Rodzina, choć się bardzo stara, ze zdziwieniem przyjmuje fakt, że znowu źle się czuję.  - No jak to, znów źle się czujesz? – pytają.  - A tak, właśnie źle się czuję – odpowiadam.  Mimo, że są przy mnie przez lata choroby, nie do końca pogodzili się z faktem, że jestem chora. Mam wrażenie, że może gdyby w naszym domu było więcej rozmowy, więcej pochylenia się nade mną, może byłoby inaczej? Nigdy niczego mi nie brakowało w sensie materialnym. Natomiast brakowało mi rozmowy. Często kłócę się o to z mamą. Wyrzucam jej, że ze mną niewystarczająco dużo rozmawiała.  - Jak to? - pyta zdziwiona. Dla niej rozmowa to dyskusja nad codziennymi sprawami. Ja chciałam czegoś więcej – oczy Pauliny lekko się skrzą.

Z Fredem dogaduje się doskonale. Łączy ich doświadczenie choroby, przeżycia, o których większości ludzi się nie śniło. Dla nas bowiem depresja to stan załamania, dołka, czy to z powodu jesiennej aury, czy kłótni z narzeczonym. Prawdziwa depresja jest niezwykle trudną chorobą. Może trwać całe życie. Bardzo często powoduje, że człowiek zostaje sam.

- Zawsze wydawało mi się, że mam wielu przyjaciół – wspomina Paulina. -  Kiedy zachorowałam okazało się, że obok jest tylko kilka osób. To szczera prawda, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie – dodaje.

anioł oświetlany na mieście podczas Bożego Narodzenia

Fred

U Freda depresja również może mieć źródło genetyczne. Jego matka chorowała.

- Jeszcze przed wypadkiem miałem pewne objawy. Przede wszystkim problemy z zaśnięciem. Lekarz przepisał mi leki na sen. Nie wiedziałem, że po nich nie powinienem wypuszczać się w dłuższe trasy samochodem. Po prostu zasnąłem za kierownicą. Po wypadku objawy choroby się nasiliły. Krzyczałem, miałem natręctwa. Nikt nie był w stanie zdiagnozować co mi jest. To był rok 1993. Dopiero sąsiadka, która miała przypadek depresji w rodzinie, pomyślała, że to może być to. Poleciła mi, żebym szybko zgłosił się do ośrodka w Komorowie. Byłem zdziwiony, że sąsiadka tak zaangażowała się w pomoc. Spytałem:  - Dlaczego? - Skoro mogliśmy razem pić, możemy razem chorować – odpowiedziała bez większego zastanowienia.

Od czasu wypadku, Fred do szpitala trafiał siedemnaście razy.

- Moim zdaniem szpital, choć jest konieczny, to najgorsze miejsce, gdzie można trafić – mówi z przekonaniem Fred. -  Kiedy uda się ustawić leki, trzeba jak najszybciej się z niego wypisać. Człowiek dopiero w szpitalu  może zwariować. Ja zawsze wypisuję się ze szpitala na własne żądanie. Bo jak patrzysz na te wszystkie przypadki, słyszysz ludzi, którzy krzyczą po nocach, mają naprawdę bardzo różne trudne przypadłości, można się załamać.
Pamiętam jak raz przeprowadziłem wykład na oddziale. Ot, tak po prostu zacząłem mówić do chorych na różne tematy. Wyobraźcie sobie, że ci wszyscy chorzy psychicznie ludzie umilkli i zaczęli mnie słuchać. A ja mówiłem i mówiłem. Na wszystkie tematy, które przychodziły mi do głowy. Potem podszedł do mnie jeden i pyta: - Skąd ty to wszystko wiesz? Ja na to: - Czytam dużo książek. On: - Nie wystarczy czytać dużo książek, żeby to wszystko wiedzieć – odpowiedział.

Fred skończył studia prawnicze. Przez trzydzieści lat pracował w handlu zagranicznym. Przez trzy lata był na placówce w Szwajcarii. Twierdzi jednak, że z żadnej ksiązki nie dowiedział się tylu nowych rzeczy, ile z rozmów z Pauliną.

Paulina bez problemów skończyła dziennie studia w Szkole Głównej Handlowej. Zna kilka języków. Jej rodzice mają tytuły naukowe, brat jest maklerem.

- Paulina to wyższa półka. Pochodzi z inteligenckiej rodziny. Ma naprawdę wielki umysł. To od niej a nie od jakiegoś tam mistrza na szkoleniu z bioenergoterapii dowiedziałem się czym naprawdę jest metoda reiki. Ona wytłumaczyła mi, że to nie tylko uzdrawiający przekaz energii, ale cała filozofia.

Fred chodził na różne kursy. Przez jakiś czas zajmował się bioenergoterapią.

- Dzięki rozmaitym szkoleniom spotykałem niezwykłych ludzi – zapewnia. - Znam na przykład osoby, które w swoim wnętrzu unoszą się gdzieś nad ziemią, które mają kontakt z zaświatami. Poznałem kiedyś kobietę, która widzi anioły. Powiedziała, że wokół mnie widzi trzy. Dziś wiem, że mam wokół siebie cztery anioły. Paulina jest tym czwartym – dodaje.

Oczy Pauliny rozbłyskają. Znów zapala papierosa. Promienieje podobnie jak wówczas, gdy stoi na scenie. Paulina jest wokalistką w zespole popowo – jazzowym. Pisze teksty. Najlepsze powstały w ostatnim czasie, podczas najgorszego załamania.

- Mogłabym żyć z muzyki, ale to jest bardzo trudne w tym kraju – mówi Paulina. - Teraz choć udało mi się wyjść z dołka, nie mogę do końca wrócić do normalnego życia. Chciałabym mieć normalną pracę, czuć się potrzebna. Chodzę na różne rozmowy kwalifikacyjne. Muszę jakoś tłumaczyć tę swoją dwuletnią lukę w CV – dodaje.

Paulina jest na rencie. Fred także. Jednak on nie wiedzie życia typowego rencisty, emeryta.

- Wczoraj pokłóciłem się z bratem. On nie może zrozumieć, że gram w bilard, przychodzę do klubu. Brat siedzi z żoną w domu przed telewizorem. Tak wygląda jego życie. Pytam: - Ile można gapić się w telewizor? Moja żona pracuje do późna i musiałbym sam siedzieć w domu. Dlatego wolę przyjść i pograć. Napisałem nawet artykuł skierowany do starszych, w których zachęcam ich do aktywności, do wyjścia z domu. Przecież nigdy nie wiadomo co zdarzy się jutro. Ja na przykład nie wiem w jakim stanie się obudzę. Dzięki chorobie nauczyłem się żyć tu i teraz. Celebrować każdy dzień - Fred się rozpromienia.

- Dość tych smutnych tematów. Na koniec opowiem kawał – Fred uśmiecha się szeroko:

- Rozmawiają dwie kobiety: Jedna mówi: Wiesz mój mąż to istny anioł. Na to druga: - No, mój też nie mężczyzna.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas