Bliskość czyni cuda

Pętla się zacieśnia. Chodzi o naszą ludzką niedoskonałość. Denerwuje nas. Zawstydza: ograniczoność naszego ciała, choroby, starość. Myślimy, wynajdujemy, badamy. I faktycznie – krok po kroku, ale nieodwołalnie żyjemy coraz dłużej, eliminujemy coraz więcej chorób. Wiemy, jak się przed nimi lepiej strzec: higiena, profilaktyka, badania... To zwiększa pewność (siebie i nie tylko). Może już być tylko lepiej. Byleby starczyło pieniędzy. Bo bez nich nie ma postępów, badań, nauki – ale i leczenia, i profilaktyki.
Nie ma więc co się łudzić. Owszem, poskramiamy naszą niedoskonałość, ale w ograniczonym zakresie: nie jest ona dla wszystkich. Nie da się zaprzeczyć demokratyzacji ochrony zdrowia. Jest ona dużo bardziej dostępna niż sto lat temu. Wciąż jednak rozwarstwienie społeczne w tym zakresie tylko narasta.
Nauka idzie naprzód. Inwestowane są w nią coraz większe pieniądze. Leki, chirurgia, diagnostyka, profilaktyka czyli chemia, mechanika, sztuczna inteligencja, genetyka... Co jeszcze z nauki nie służy już medycynie? Imponująco rozszerza ona swoje panowanie i wpływy. Nieustępliwie. Bezgranicznie. No właśnie: czy aby na pewno? Można długość życia powiększać w nieskończoność, odporność i wydajność narządów – tak miękkich, jak i twardych? A może uda się je podmieniać, coraz bardziej dyskretniej i wydajniej, kopiując świadomość na jakiś dysk – czy do jakiejś chmury? Albo, jak to sobie wymyślili niektórzy z najbogatszych, może najlepiej się zahibernować i poczekać, kiedy medycznie będzie możliwa nieśmiertelność albo przynajmniej całkowita, cykliczna wymiana ludzkich organów?
Jest w tym jakaś niesamowita wiara w moc nauki, w jej nieskończone możliwości. Nie bez przyczyny film o chirurgach przeszczepiających serce zatytułowano Bogowie. Kiedy więc zostaną usunięte wciąż jeszcze upokarzające rodzaj ludzki, a szczególnie medycynę takie problemy jak nowotwory czy niemożność regeneracji tkanki nerwowej? Choć obszar osiągnięć medycyny się powiększa, tajemnic ludzkiego zdrowia jakby im uciekały. Mało tego: diagnozując coraz lepiej, odkrywamy wiele nowych chorób, bez diagnoz może i nie do namierzenia. Postęp medycyny paradoksalnie powiększa liczbę chorych. Podobnie jak techniczne ułatwienia dla niepełnosprawnych ruchowo sprawiają, że są bardziej widoczni. Z pewnych jednak dolegliwości wciąż nie dają się wyleczyć. Można ułatwić życie z nimi, oddalić ich śmiertelne skutki. Wciąż jednak pozostaje tyle bezradności.
I jeszcze jedno szczególne doświadczenie granic nauki, jak też ludzkiej ograniczoności: cuda. Tak, te najczęstsze: uzdrowienia spowodowane modlitwą czy wizytą w jakimś sanktuarium. W takich sytuacjach nauka okazuje się bezradna i śmieszna. Do potwierdzenia cudu, potrzebnego do uznania kogoś za błogosławionego czy świętego, konieczne jest świadectwo medycyny – a dokładniej: jej przyznanie się do bezradności, fakt dojścia do granic. I tutaj odkrywa się nieoczekiwanie jakaś przedziwna moc cierpienia: ostatecznie walka z nim jest przyczyną postępu medycznego. A zarazem jego przewaga nad możliwościami medycyny staje się materią cudu! Oczywiście nie automatycznie, lecz z wiarą. To jednak już inny temat.
Nieujarzmione cierpienie, wciąż wymykająca się zdobyczom medycyny niepełnosprawność są cennymi i, nie bójmy się tego stwierdzić, bardzo dzisiaj koniecznymi lekcjami... pokory. A jakże! Potrzebują jej tak naukowcy, jak i ich sponsorzy – by nie ulegać złudnym ambicjom, ale myśleć o tym, jak to, co możliwe, udostępnić jak największej liczbie ludzi. Pokory też potrzeba cierpiącym – niekoniecznie do tego, by czekać na nowe zdobycze medycyny i ich dostępność, ale by odważyć się prosić o... cud – chociaż, jak to się mówi coraz częściej, dzisiejsze zdobycze medycyny mają znamiona cudu. Bóg działa przez ludzką kreatywność. I chce, by jak w Jego przypadku służyła tylko pomnażaniu dobra, a nie izolacji czy wykluczaniu. A i sama nauka jest – i pozostanie – niepełnosprawna: wszak opiera się tylko na hipotezach i ich weryfikacji. Nawet nie może już liczyć na logikę, której niezupełność – czyli niewystarczalność – udowodnił niemal sto lat temu Kurt Gödel. Przy tym nawet najdoskonalsze zabiegi rehabilitacyjne czy terapeutyczne, nawet najskuteczniejsze lekarstwa nie zastąpią zwykłej ludzkiej obecności i troski. Rozwój medycyny niesie pokusę porzucenia tradycyjnych, zwyczajnych form troski. Coraz częściej próbuje się je całkowicie zastąpić tabletkami czy kropelkami. Nie negując ich wartości, nie zapominajmy, że zwyczajna ludzka bliskość, drobny wyrażający ją gest czy słowo są bezcenne. I może po to jest cierpienie, by ich nie zabrakło. Widzimy bowiem, jak zachłanne, ślepe dążenie do jego wyeliminowania prowadzi do najstraszniejszej choroby: czystego i bezwzględnego, bo wykluczającego innych egoizmu.
Artykuł pochodzi z numeru 1/2025 magazynu „Integracja”.
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.
Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.
Komentarze
brak komentarzy
Polecamy
Co nowego
- Zarabiaj i twórz miejsca pracy! BGK wspiera ekonomię społeczną
- Wiceminister Krasoń: osoby z rzadkimi chorobami genetycznymi będą miały stałe orzeczenia
- MRPiPS: nieprawidłowości przy programie "Centra opiekuńczo-mieszkalne" nie wpłynęły na udzielane wsparcie
- Inteligentny dom
- Renta wdowia – komu przysługuje i co zrobić, aby ją otrzymać
Dodaj komentarz