Los niepełnosprawnego, żywot pracodawcy
To historia człowieka, którego choroba dopadła w
dojrzałym wieku, który nie zamierzał się jej poddać, lecz
postanowił normalnie, aktywnie żyć. Także opowieść, że takim
ludziom w naszym kraju wciąż nie jest łatwo realizować, te tak
oczywiste przecież marzenia.
Ryszard Szczygieł, ma 36 lat. Zielonogórzanin, który swoje
dzieciństwo i młodość wspomina jednym słowem - „normalne”. Skończył
zawodówkę, jest z zawodu piekarzem. Potem pracował w piekarniach,
ożenił się, słowem też norma.
Gdy w kilka miesięcy zawala się życie
Aż do 2001 roku. Nagle zaczęły mu sztywnieć palce u stóp, w szybkim
czasie pojawiła się zakrzepica. Lekarz, gdy tylko to zobaczył, od
razu skierował go do szpitala. Ryszard nie spodziewał się, że
spędzi tam długie tygodnie.
- Byłem coraz słabszy, fizycznie i psychicznie – wspomina. –
Wkrótce doszło do porażeń dolnej części ciała. Z przerażeniem
stwierdziłem, że nie mogę ruszać nogami.
Ryszard Szczygieł.
Fot. Damian Szymczak
Lekarze stwierdzili u niego chorobę Addisona-Biermera. Oznaczało
to, że najprawdopodobniej resztę życia spędzi na wózku. Sami nie
mogli się nadziwić jak szybko pojawiła się i rozwinęła. Wszystkie
badania jakie przechodził we wcześniejszych latach wykazywały, że
jest zdrów jak ryba.
- Też sobie zadawałem to pytanie skąd ta choroba, choć tak do końca
długo to do mnie nie docierało – mówi. – W każdym razie nie
załamałem się. Przeciwnie, z natury jestem optymistą, więc
momentami wręcz tryskałem humorem. I znów się lekarze dziwili,
mówili „co pan taki wesoły, nawet pan sobie nie zdaje sprawy jak z
panem źle”.
W ciągu roku jego życie uległo radykalnej zmianie. Zdrowy
mężczyzna wylądował na wózku. Rozstał się z żoną, jak mówi krótko
„to przez chorobę”. Lecz nie zamierzał się nad sobą roztkliwiać.
Dlatego wybrał się na obóz sportowy dla osób na wózkach. Poznał tam
ludzi z zielonogórskiego Stowarzyszenia Aktywnej Rehabilitacji.
Między innymi grali w tenisa, też się do nich przyłączył.
To nie jest dobre miejsce dla niepełnosprawnych
Lecz przede wszystkim chciał być aktywny zawodowo, pracować. Zaczął
szukać: w Urzędzie Pracy, zakładach pracy, rozpytywać wśród
znajomych.
- Wiadomo, że jako piekarz już pracować nie będę – mówi. – W moim
przypadku wchodzi w grę tylko praca biurowa. A faktem jest, że nie
mam pod tym kątem wykształcenia. Lecz mimo to cierpliwie wysyłałem
jedno po drugim podania do zakładów pracy. Wszędzie mi odmawiano, a
było tego sporo. Pracodawcy chcieliby mieć od razu kogoś z
doświadczeniem, do tego z kilka razy usłyszałem obawy w stylu „jak
pan sobie poradzi w pracy na wózku”.
Lubi swoje miasto, jednak po tym wszystkim mówi, że Zielona Góra
nie jest dobrym miejscem dla niepełnosprawnych, którzy chcą
pracować.
Na szczęście w końcu pracę znalazł, na zasadzie znajomy, znajomego
mu powiedział. W marcu ubiegłego roku trafił do biura rachunkowego,
które prowadzi Mariusz Grab. Ryszard zajmuje
się przyjmowaniem i wystawianiem faktur, wprowadzaniem danych
do programu „Płatnik”, rozliczaniem PIT-ów i wieloma innymi
rzeczami z jakimi trzeba sobie radzić w takim biurze. Pracuje
siedem godzin dziennie i twierdzi, że ta praca mu się podoba.
Fajnie to wygląda, ale tylko na folderach
Teraz druga strona medalu, czyli żywot jego pracodawcy. Pan Mariusz
pracował jako księgowy, w Kasie Chorych, potem Narodowym Funduszu
Zdrowia. Przed dwoma laty poszedł na swoje, a ponad rok temu
doszedł do wniosku, że potrzebny mu jest pracownik. Pytanie, które
tu się nasuwa, ale dlaczego osoba bez kwalifikacji w tym
zawodzie?
- Bo kwalifikacje, czy papierek jakiejś kierunkowej szkoły nie
zawsze są najważniejsze – mówi. – Często bardziej liczy się chęć do
pracy, a wielu rzeczy można się z czasem nauczyć.
Ryszard Szczygieł ze swoim pracodawcą.
Fot. Damian Szymczak
Nie ukrywa też, że ważne było dofinansowanie, jakie otrzymał
zatrudniając pracownika na wózku. Tylko, że szybko przekonał się,
że to wcale tak kolorowo nie wygląda. Dziś ma wiele pretensji do
osób tworzących prawo.
- To wszystko ładnie wygląda na folderach – stwierdza. – Lecz
choćby teraz po nowym roku przekonałem się jak jest w praktyce,
przy rocznym rozliczeniu PFRON. Gdyby nie to, że znam się na
księgowości, to bym to wszystko po prostu walnął. Stos papierków do
wypełnienia jest taki, że nie wyobrażam sobie, by ktoś kto na
przykład ma księgarnię, mógł sobie z tym poradzić.
Pan Maruisz prowadzi księgowość czterech niepełnosprawnych
pracowników, wypełnianie dokumentów każdego z nich zajęło mu długie
godziny.
Inny przykład. Składka emerytalno-rentowa, którą dofinansowuje ZUS.
Do tej pory wpisywało się ją do comiesięcznej deklaracji, w
odpowiedniej rubryce wstawiając zero lub jedynkę. Jedynka oznaczała
właśnie dofinansowanie. Od tego roku, to już nieaktualne. Teraz na
każdego pracownika trzeba wypełnić liczącą trzy strony A-4
deklarację. Dla kogoś kto się na tym nie zna, to kolejne godziny
pracy.
- Zresztą co tu dużo mówić, niech ktoś choćby spróbuje otworzyć
stronę internetową PFRON-u, to już będzie mieć przedsmak jak
„przyjemne i łatwe” są kontakty z funduszem – mówi. – Inna sprawa,
że i Integracja mogłaby takim pracodawcom jak ja ułatwić życie,
organizując więcej szkoleń jak z przepisami sobie radzić.
Po już rocznych doświadczeniach z PFRON-em pan Mariusz doszedł do
smutnych wniosków.
- Dają te pięćset złotych dofinansowania, lecz wiąże się z tym tyle
roboty, że ja księgowy, radzę sobie z trudem – opowiada. – Ktoś,
kto się na księgowości nie zna, musi zatrudnić księgowego. Tylko,
że to już się może nie opłacać, tak jak tracenie czasu na siedzenie
w papierkach.
Obecnie obsługuje ponad pięćdziesiąt firm i wciąż ich przybywa.
Dlatego rozważa zatrudnienie jeszcze jednego pracownika. Choć
niekoniecznie musi to być niepełnosprawny.
- Tak samo myśli wielu pracodawców. Niejeden z nich chętnie
zatrudniłby osobę na przykład jeżdżącą na wózku. Lecz nie zrobi
tego, bo boi się, że wykończy go biurokracja. A zarobić te pięćset
złotych można w inny sposób, często przyjemniejszy niż wściekanie
się nad kolejnym głupim papierkiem do wypełnienia – kończy.
Nie tylko pracą człowiek żyje
Na koniec tej historii, wróćmy jeszcze do Ryszarda. Od kilku
lat z zapałem trenuje tenis ziemny, osób jeżdżących na wózkach. W
Drzonkowie, kompleksie sportowym pod Zieloną Górą. Oczywiście
regularnie startuje z zawodach. Jest też tenisowym działaczem. Wraz
z kolegami co roku przygotowuje tam mistrzostwa Polski. I
oczywiście chętnie zaprasza każdego, kto chciałby się do tej
zabawy i do nich przyłączyć. Telefon do siedziby klubu to
(0-68) 329 03 46.
*****
Artykuł powstał w ramach projektu "Integracja
- Praca. Wydawnicza kampania informacyjno-promocyjna"
współfinansowanego z Europejskiego Funduszu Społecznego w ramach
Sektorowego Programu Operacyjnego Rozwój Zasobów Ludzkich.
Dodaj odpowiedź na komentarz
Polecamy
Co nowego
- Ze wsparciem samej Ewy Pajor. Polki otworzą pierwsze w historii MŚ w ampfutbolu!
- Jesień pod znakiem profilaktyki
- Głos nauczycielski: MEN planuje zmianę sposobu finansowania uczniów z niepełnosprawnościami
- „Ubezwłasnowolnienie i DPS to byłaby dla mnie masakra”
- Rusza głosowanie na najlepszego i najpopularniejszego sportowca 2024 roku – tegoroczne #Guttmanny nadchodzą
Komentarz