Długa droga na studia
„Wymogłam na mamie, by zadzwoniła do wychowawczyni, odwołała swoją decyzję i przekazała, że postanowiłam chodzić normalnie do szkoły i przygotowywać się do matury. Wiedziałam, że ze względu na najlepiej rozwiniętą pamięć słuchową i sytuacyjną najefektywniej uczę się podczas lekcji” – tak o pokonywaniu barier powszechnej edukacji pisze warszawska studentka.
Jestem osobą niepełnosprawną od urodzenia. Mam porażenie mózgowe z choreoatetozą – jest to uszkodzenie mózgu, które powoduje u mnie ruchy mimowolne, zaburzenie mowy i wzroku. Urodziłam się 22 września 1990 roku jako piąte dziecko w rodzinie inteligenckiej. Czwórka mojego starszego rodzeństwa traktowała mnie normalnie.
Problemy zaczęły się, gdy poszłam do przedszkola integracyjnego, do którego uczęszczały dzieci pełnosprawne, jak i z różnym stopniem niepełnosprawności. Jedno z nich ciągle mnie gryzło, a ja byłam bezradna. Wreszcie mama założyła dla mnie stowarzyszenie „Po pierwsze Rodzina”, a potem poradnię „AGA” z zajęciami w systemie Peto [jest to system wielokierunkowego usprawniania i nauczania osób z zaburzeniami ruchowymi, opracowany przez węgierskiego lekarza i pedagoga Adrása Petö. Dużą uwagę zwraca się na ćwiczenia z zakresu samoobsługi m.in. ubieranie, mycie, jedzenie, sprzątanie, chód, mowę, kreślenie znaków. System ma przygotowywać do nauki szkolnej – przyp. red.].
Przez pierwsze trzy lata uczyła mnie indywidualnie Teresa Werhonowicz. Potem kontynuowałam naukę w szkole podstawowej przy poradni „AGA”.
Jak przeczytać „Świteziankę”?
Jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole, podczas pobytu w ośrodku „Krok za Krokiem” w Zamościu, pani Agnieszka Pilch uczyła mnie symboli Blissa. One jako pierwsze dały mi szansę porozumiewania się ze światem. Miałam książkę z około 200 symbolami. Z czasem zaczęło mi się wydawać, że Bliss, jak język chiński, ma trudne rysunki. Zaczęłam więc uczyć się piktogramów. Tak powstała moja druga książka do komunikacji.
Równocześnie, dzięki wsparciu rodziny, stawałam się coraz odważniejsza i uczyłam się pokonywać stereotypy. Rodzice traktowali mnie normalnie i wszędzie zabierali. Odkąd pamiętam, marzyłam o studiach na uniwersytecie i w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że nie zrealizuję tego marzenia, jeśli nie nauczę się czytania i pisania. Deprymująco działało na mnie otoczenie terapeutyczne, które nie wierzyło, że uda mi się opanować te umiejętności, nie wspominając o matematyce.
Nie poddawałam się. Liczyć nauczyłam się w piątej klasie, a czytać dopiero w szóstej. Miałam wsparcie dwóch studentek: mojej siostry Dominiki (z matematyki) oraz szkolnej stażystki Magdy, która podczas swojej pierwszej lekcji polskiego dała mi, z wiarą w umiejętności, tekst do czytania. I przeczytałam „Świteziankę” Adama Mickiewicza.
Gimnazjum, czyli rewolucja
5 kwietnia 2005 roku przystąpiłam do pierwszego ważnego egzaminu, testu kompetencji po VI klasie. Nawet do głowy mi nie przyszło, że mogłabym być z niego zwolniona ze względu na niepełnosprawność. Było dla mnie naturalne, że egzaminy się zdaje. Nie mogłyśmy jednak z mamą znaleźć gimnazjum, w którym mogłabym codziennie mieć lekcje ze swoją klasą. Dodatkowym problemem było to, że w związku z posiadanym orzeczeniem o potrzebie kształcenia specjalnego w klasie integracyjnej przysługiwało mi prawo do tzw. nauczyciela wspierającego specjalnie do mnie przypisanego.
W końcu mama napisała w moim imieniu do Biura Edukacji m.st. Warszawy, aby znaleziono dla mnie szkołę. I trafiłam do Gimnazjum nr 123 im. Jana Pawła II na Białołęce. Codziennie pokonywałam 15 km z domu na Żoliborzu, ale było warto. Uczestniczyłam, w nowym dla mnie życiu szkoły.
Podczas wyborów do samorządu szkolnego zgłosiłam się na zastępcę przewodniczącej klasy i przez dwa lata pełniłam tę funkcję. Przeforsowałam m.in. zmiany w statucie szkoły, który do tej pory pozwalał nauczycielom przyznawać punkty jedynie uczniom pełnosprawnym za pomoc tym niepełnosprawnym. Teraz punkty otrzymywać mogli wszyscy – za postawę woluntarystyczną. Zostałam za to nominowana do Samorządowego Konkursu Nastolatków „Ośmiu Wspaniałych”. I dostałam wyróżnienie prezesa Fundacji „Świat na Tak”.
Zdawać czy nie zdawać?
Byłam w III klasie gimnazjum i nieuchronnie zbliżał się czas najtrudniejszej wtedy decyzji w moim życiu. Czy podejść do egzaminu gimnazjalnego? Większość grona pedagogicznego odradzała ten krok. Bardzo chciałam spróbować, ale też nie robić problemów nauczycielom. Gdy zwierzyłam się ze swoich wątpliwości szkolnej pedagog, Renacie Królak, usłyszałam słowa, których nie zapomnę do końca życia: „Szkoła ma obowiązek zapewnić ci możliwość zdawania egzaminu”. Więc to wyegzekwowałam i z sukcesem zdałam egzamin gimnazjalny. Droga do liceum była teoretycznie otwarta, ale po raz kolejny czekał mnie koszmar poszukiwania szkoły, która zechciałaby umożliwić mi normalną naukę, z całą klasą. Tym razem sama już poprosiłam o pomoc Biuro Edukacji i zostałam uczennicą Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr V im. Stefana Kisielewskiego na Pradze Południe, tym razem 17 km od domu.
Niestety, już w dniu rozpoczęcia roku szkolnego usłyszałam od nauczycielki wspierającej, że lepiej, abym zrezygnowała z codziennego chodzenia do szkoły na wszystkie lekcje z moją klasą... Byłam zszokowana tą propozycją, bo tyle lat walczyłam o możliwość normalnej nauki. Temat oficjalnie został ucięty, gdy moje gimnazjum wydało opinię, że podczas nauki uczestniczyłam we wszystkich lekcjach w klasie i nie stanowiło to dla mnie problemu. Ciągle jednak słyszałam jakieś aluzje ze strony nauczycieli. Wsparciem była dla mnie mądra i życzliwa wychowawczyni, Iwona Szostak-Kulpa, nauczycielka języka polskiego i wiedzy o kulturze oraz – zmieniony w drugiej klasie nauczyciel wspierający – Rafał Szaszko, który szybko poznał moje możliwości. Żyłam normalnym życiem uczennicy liceum, ba, nawet bywałam na wagarach!
Plan na życie
W III klasie nastąpił dramatyczny zwrot. Nowa wychowawczyni przekonała mamę do powrotu do nauczania indywidualnego. Doszło do burzliwej wymiany zdań, w czasie której powiedziałam mamie, że nie ma prawa za mnie decydować, bo jestem pełnoletnia. Wymogłam na mamie, by zadzwoniła do wychowawczyni, odwołała swoją decyzję i przekazała, że postanowiłam chodzić normalnie do szkoły i przygotowywać się do matury. Zdawałam sobie sprawę, że zgoda na nauczanie indywidualne oznacza mniej godzin lekcyjnych. Wiedziałam też, że ze względu na najlepiej rozwiniętą pamięć słuchową i sytuacyjną najefektywniej uczę się podczas lekcji. Szkoła nie miała wyjścia i przywróciła mi normalny tok nauki. Zaległości nadrobiłam w dwa tygodnie. Jedna z nauczycielek podczas uroczystego zakończenia roku życzyła mi, żebym „realizowała swój, a nie mamy plan na życie”.
Od 4 do 24 maja 2011 roku zdawałam maturę. Egzamin był dostosowany do mojej niepełnosprawności. Polski i matematykę pisałam po 7 godzin, wskazując łokciem lewej ręki odpowiedzi na specjalnie przygotowanych i umieszczonych na blacie wózka tablicach. Wiedzę o społeczeństwie i angielski zdawałam po 5 godzin, a egzaminy ustne około godziny. W skład komisji egzaminacyjnej wchodził każdorazowo nauczyciel wspomagający, który dobrze potrafił się ze mną komunikować.
Egzaminy zdałam dobrze, poza matematyką, z której miałam poprawkę w sierpniu. Zabrakło mi 1 punktu... Za radą dyrektora złożyłam odwołanie do Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, opisując, jak wygląda dyktowanie przeze mnie rozwiązań i ile czasu wymaga. Eksperci uznali, że rozwiązane przeze mnie zadania świadczą wystarczająco o moich umiejętnościach i nie mój brak wiedzy, ale brak czasu stanął na przeszkodzie zaliczenia.
Z dumą odebrałam świadectwo dojrzałości.
Bus z godłem UW
Było już za późno, żeby pójść na wymarzone dziennikarstwo, więc zaczęłam studiować politologię na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. Uniwersytet wyszedł naprzeciw mojej niepełnosprawności. Zapewnia mi transport specjalistyczny (bus z godłem UW!), asystentów transportowych na dalsze przejścia i asystentów notujących podczas zajęć. Uczestniczę we wszystkich zajęciach zgodnie z planem studiów. Formę zaliczeń i egzaminów każdorazowo uzgadniam z prowadzącymi zajęcia. Wybrałam specjalizację marketing polityczny. Założyłam sobie, że nie będę pisać pracy licencjackiej o niepełnosprawności. Analizuję „Zmiany wizerunku Janusza Palikota od populisty do męża stanu w latach 2005–2013”. Wskazuję łokciem litery na blacie wózka, a asystent pisze na komputerze. Po licencjacie, do którego obrony właśnie się przygotowuję (grudzień 2014), chcę podjąć studia magisterskie na dziennikarstwie.
Myślę, że nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem, gdyby nie wszyscy, którzy mi pomagali, i moje korzenie. Dlatego dziękuję przede wszystkim Mamie i całej Rodzinie, która zaszczepiła mi pęd do wiedzy, oraz wszystkim Nauczycielom za okazaną pomoc w zdobywaniu wykształcenia.
Komentarze
-
Brawo
07.12.2015, 23:33Podziwiam za upor, wytrwalosc w dazeniu do celu. Jestes Agnieszko inspirujaca i godna nasladowania. Zycze Ci dalszych sukcesow w realizacji marzen i dobrych ludzi na Twojej drodze.odpowiedz na komentarz -
Gratulacje!!!
03.12.2015, 17:25Jesteś niezwykłą, bardzo inspirującą kobietą!odpowiedz na komentarz
Polecamy
Co nowego
- „Wejdź Nowa” z własnym zakończeniem. Teatr Pinokio w Łodzi znów przełamuje bariery dostępu do kultury
- Dentezja – bezpłatna stomatologia bez barier dla osób z niepełnosprawnością w Warszawie
- Gospodynie turnieju minimalnie lepsze. Porażka Polek w meczu otwarcia MŚ
- Nowy system rezerwacji wizyt w urzędzie miasta
- Codziennie stajemy do walki: z miastenią twarzą w twarz
Dodaj komentarz