Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Paradoksy wykluczania

10.06.2024
Autor: Ojciec Bernard, fot. pexels
Zdjęcie poglądowe. Zdjęcie smartphona.

Trochę się zaczynamy gubić w przeżywaniu naszej tożsamości i przynależności. Z jednej strony wyobcowujemy się coraz bardziej. Pomagają w tym internet i social media. Każdy ma swój ekran i swoje słuchawki. Z drugiej strony chcemy być z innymi, i to może bardziej niż kiedyś. Właśnie przez wyobcowanie. I – paradoksalnie – używamy do tego współczesnych środków komunikacji. Jak to ktoś określił: jesteśmy „razem osobno”. Symbolem tej charakterystyki społeczeństwa są spotkania rodzinne, na których się nie rozmawia, tylko każdy zajmuje się własnym telefonem.

Ale to nie koniec paradoksów naszych czasów! W tak rozwarstwiającym się, by nie rzec „rozkruszającym się” społeczeństwie nie przestaje się mówić o potrzebie integracji, co oznacza zapewnienie każdemu pełnej przynależności do społecznej wspólnoty, ze szczególnym uwzględnieniem płynących stąd korzyści i praw. Oznacza to istnienie pewnego minimalnego standardu, do którego winien mieć dostęp każdy – niezależnie od wieku, płci, pochodzenia, stanu zdrowia, zamożności czy poglądów. I jest to słuszne. Tak winna działać wspólnota. Przez to jest ona czymś wartościowym, poszukiwanym: ma dawać bezpieczeństwo, wspomagać, wspierać. Czyż w tych czasach wyobcowania nie powinno być to szczególnie aktualne? Jest, ale... No właśnie!

Dochodzimy do kolejnego paradoksu: bezpieczeństwo, wsparcie – wobec czego? Ochrona – przed kim? Social media dają nam poczucie (iluzoryczne) sprawczości i kontroli nad rzeczywistością: możemy komuś z łatwością „nawrzucać”, wykasować go, ale i zlinczować. I niewiele potrzeba, by tak uczynić. To świetny sposób samoobrony – i samosądów!

Zatem może nie potrzebujemy już być razem, skoro samemu poradzimy sobie z zagrożeniami szybciej i skuteczniej? Przynajmniej gdy chodzi o nieprzyjaznych ludzi (lub takich, których za nieprzyjaciół z rozmaitych powodów uważamy). Jak w grach komputerowych: jednym kliknięciem możemy kogoś wykluczyć. Oznaczać to może śmierć – najczęściej samobójczą – z rozpaczy, z załamania.

W ten sposób pogłębia się jeszcze bardziej wyobcowanie i lęk. Ideał społeczeństwa dającego bezpieczeństwo staje się coraz bardziej utopią. Nikomu nie ufamy. „Zapadamy się” w sobie. Bo dzieje się coś dramatycznego – i tutaj paradoks staje się pęknięciem, otwartą raną: z tych małych „wojenek” konfiguruje się przerażająca karykatura społeczeństwa. Silniejsi i bardziej przebojowi zaczynają podporządkowywać sobie innych: ot, dość prosty układ – nie stawiaj się, rób, co chcemy, a damy ci spokój. Kto tego nie zaakceptuje, chce być autonomiczny, silny, ten będzie zniszczony. Takie sytuacje mamy w szkołach (ba, nawet w przedszkolach!), na uczelniach (tu szerokie tło nadużyć – tak seksualnych, jak i władzy), w firmach, korporacjach, polityce, a nawet wspólnotach wyznaniowych. 

Dziś społeczeństwo dzieli się na wykluczanych i wykluczających. Jasno widać to w światowym podziale dóbr ekonomicznych. Wedle najnowszych badań najbogatsze 10 proc. ludzkości posiada ponad 50 proc. światowego dochodu i 76 proc. światowego majątku. 50 proc. najbiedniejszych posiada jedynie 8 proc. dochodu i 2 proc. majątku ludzkości. I sytuacja ta będzie się pogarszać: zawsze silniejszemu łatwiej zadbać o swe interesy i je pomnożyć, i najpewniej uczyni to kosztem najsłabszych. Co z tego, że jesteś uczciwy i zdolny? Nie urodziłeś się w korzystnych warunkach? Nie zdobędziesz właściwej edukacji, bo twych rodziców nie będzie na to stać, pozostaniesz więc biedny. Nie przystałaś na niedwuznaczną propozycję profesora (szefa)? Pożegnaj się z karierą. Urodziłeś się z niepełnosprawnością? Będziesz zawsze za innymi: państwo i system społeczny mają inne problemy, lepiej przekładające się na sukces wyborczy. Itp., itd.

Czy taka nierówna walka musi być naszym udziałem do końca świata? Bo w imię czego z kimś się podzielić? W imię czego pomóc, nie mając w tym żadnego interesu? Dostrzeganie we wszystkich wrogów i zagrożenia – albo mniejszego czy większego potencjału do wykorzystania – stało się, niestety, normą. No bo jak mogłoby być inaczej, skoro rządzą najsilniejsi i wyznaczają reguły gry? A że w tej walce ujawniają się najgorsze instynkty i wzmacniają patologie, które – jak mówi psychologia – do walki i okrutnego przywództwa predestynują, to jesteśmy chyba w sytuacji bez wyjścia.

Czy jednak na pewno? Czy kiedyś masa krytyczna takiego chorego społeczeństwa nie doprowadzi do eksplozji? Zamiast czekać na statystyczny rozwój społecznych dynamik, może lepiej pomyśleć o wartościach większych niż doraźna korzyść czy własne bezpieczeństwo? Te wartości zbudowały europejską cywilizację. Są naturalną substancją miłości, nadziei i wiary w sens życia każdego człowieka – niezależnie od wieku, płci, pochodzenia, stanu zdrowia, zamożności, poglądów. W ich wyborze zawsze możemy i winniśmy być wolni i niezależni. Także w przyjęciu związanych z tym kosztów i trudów. Czyż nie to jest prawdziwym doświadczeniem człowieczeństwa, z którego nikt nie ma prawa ani mocy nikogo wykluczyć...?



Artykuł pochodzi z numeru 2/2024 magazynu „Integracja”.

Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach.

Zobacz, jak możesz otrzymać magazyn Integracja.

  

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas