Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Straciłam nogę, nie serce…

27.03.2023
Autor: Monika Meleń, fot. Monika Meleń

- Tak po ludzku... ja nie miałam prawa tego przeżyć i mam takie ogromne poczucie, że dostałam od losu drugą szansę.Teraz muszę to przekuć w kolejne dobro, którym podzielę się ze światem. Ja przecież straciłam tylko nogę, nie serce – mówi Grażyna Aondo-Akaa, wolontariuszka krakowskiego Stowarzyszenia Klika, która została ranna w Bachmucie na Ukrainie podczas misji humanitarnej.

Monika Meleń: Grażyno, często wypieramy z głowy chwile dramatyczne, zamazujemy trudne wspomnienia. Jak jest u Ciebie? Jak dobrze pamiętasz moment wypadku?

Grażyna Aondo-Akaa: Pamiętam go dokładnie. Sekunda po sekundzie. Myślę, że nigdy tego nie zapomnę. To był nasz czwarty wyjazd do Bachmutu. Ja i Kamil ze Stowarzyszenia Klika (pracownik naukowy Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie) oraz miejscowi wolontariusze wypakowywaliśmy właśnie dary zebrane w Polsce.

Żywność, leki, materiały pierwszej potrzeby, ale też prezenty dla dzieci, bo to był 6 stycznia, czyli prawosławna Wigilia. W pewnym momencie 30 metrów od nas na blok mieszkalny spadła bomba, a my zostaliśmy ranni jej odłamkami. To był przerażający moment. Usłyszałam ogromny huk i błysk.

Od razu się przewróciłam. Poczułam ogromny ból w lewej nodze, w prawej nic tylko jakby odpływała z niej krew. Na szczęście Kamil, który cudem nie został ranny, miał przy sobie opaski uciskowe i natychmiast mi je założył, to prawdopodobnie ocaliło mi życie. Ucierpiałam najbardziej ze wszystkich.

Jak się potem okazało urwało mi prawą stopę. Lewą nogę miałam poranioną, złamane kolano, rany na wylot. To cud, że żyję. Że w trakcie wypadku i potem udzielono mi takiej pomocy, iż mogłam to przeżyć.

Co wtedy czułaś? Czy zdawałaś sobie sprawę z powagi sytuacji?

Byłam pewna, że umieram. Na tyle pewna, że prosiłam Kamila, by nauczył się numeru mojej siostry na pamięć, aby w razie czego mógł się skontaktować z moją rodziną. Nie mam krwawych obrazów przed oczami, wspominając te dramatyczne chwile.

Leżałam na ziemi, widziałam tylko szare niebo i oczy Kamila, który cały czas do mnie mówił. Prosił, żebym nie zasypiała, bo gdybym zasnęła, mogłabym się już nie obudzić. Pamiętam też taką abstrakcyjną scenę: pewna ukraińska wolontariuszka bardzo chciała coś dla mnie zrobić i zapytała, czy może mi zaśpiewać. Zgodziłam się.

To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że umieram. Wyobraziłam sobie, że ostatnią rzeczą, jaką można zrobić dla umierającej, to przeprowadzić ją na drugą stroną śpiewem i ona zaśpiewała mi piękną piosenkę o miłości i rodzinie. Czułam się trochę jak w filmie. Czekaliśmy na pomoc, a ja miałam pewność, że ona śpiewa po to, żeby mi się dobrze umierało.

Na szczęście jednak nie umarłaś. Obudziłaś się już po amputacji?

Właśnie - pierwsze moje odczucie po przebudzeniu w szpitalu to było zdziwienie i wielka radość. A jednak żyję!

Kiedy przenosili mnie to karetki, kątem oka zauważyłam, że moja stopa jest dziwnie powykręcana. W drodze do szpitala zapytałam Kamila, czy utną mi nogę? On odpowiedział, że najprawdopodobniej tak. Do dziś jestem mu za to wdzięczna. Bo gdyby sprzedał mi jakaś bajeczkę, że nie jest tak źle, to rzeczywistość po przebudzeniu byłaby trudna do zaakceptowania. A tak wiedziałam od razu, na co się szykować, wiedziałam, że nie jest dobrze.

Przebudzenie po amputacji było bolesne, ale dałam radę. Wciąż cieszyłam się, że jednak żyję, że Kamil ma się dobrze. Marzyłam tylko o jednym: o powrocie do domu. Trzeba przyznać, że odbyło się to bardzo sprawnie, o nic nie musieliśmy się martwić. Choć powrót do Polski był traumatyczny ze względu na 18-godzinną podróż w karetce, to wiem, że wszyscy: strona ukraińska i polska dołożyli wszelkich starań, by zapewnić mi najlepszą opiekę.

Strach jest rzeczą naturalną, myślę, że nie da się go całkiem wyeliminować. Jak to odczuwałaś, jadąc na wojnę? Co ciągnęło Cię w tak niebezpieczne miejsce?

Oczywiście, że był strach. Jeśli ktoś, jadąc na front, nie odczuwa strachu, to nie powinien tego robić. Strach jest czynnikiem mobilizacyjnym, który skupia uwagę i pozwala uniknąć trudnych sytuacji. Jadąc na wojnę, miałam świadomość, że to jest loteria, że w każdej chwili może spaść rakieta na blok mieszkalny... ten blok, w którym akurat jestem.

Ale - tak, zdecydowałam się na to, bo ta potrzeba bycia z ludźmi tam, gdzie oni tego najbardziej potrzebują, była silniejsza. Ja wiem, że w Polsce też są potrzebujący, tak jak w każdym kraju świata, ale to nie ma porównania z tym, co dzieje się na Ukrainie. Tam mówimy o sytuacji, gdy osoba z niepełnosprawnością - jeśli nie będzie mieć jakiejś pomocy ze strony osób trzecich - to umrze z głodu. Po prostu.

Docieraliście z pomocą do osób z niepełnosprawnością, które były uwięzione na wysokim piętrze bloku, bez prądu, więc winda nie działała. Przynosiliście im wodę, jedzenie. Jak reagowali?

To było dla nich być albo nie być. Trudno opisać, jak byli wdzięczni. Dla nas w stowarzyszeniu Klika równie ważna jest obecność: żeby oprócz rzeczy niezbędnych do życia po prostu z tą osobą pobyć, potrzymać za rękę, kupić prezent na urodziny, przytulić. Chcieliśmy pokazać tym ludziom, że są dla nas ważni, że ich życie jest dla nas ważne.

Grażyno, po raz pierwszy spotkałyśmy się ponad rok temu, gdy zaczęła się wojna, opowiadałaś wtedy o pomocy, jakiej udzielacie osobom z niepełnosprawnością, którym pomagacie wydostać się z Ukrainy. Żyłaś tym wtedy 24 godziny na dobę. Pamiętam Twoje oczy, zmęczone, ale spełnione.

To był niesamowity czas, czuliśmy wtedy, że to pomaganie ma ogromny sens. Dzięki naszej pracy w Stowarzyszeniu Klika udało się sprowadzić i faktycznie pomóc około 2 tysiącom Ukraińców. W większości były to osoby z niepełnosprawnością i ich rodziny. Nasza pomoc to była koordynacja wyjazdów, przyjazdów, znalezienia domu, pomocy w uzyskaniu polskiego zaświadczania o niepełnosprawności, dostępu do specjalistów, zorganizowanie ortez, kul, wózków czy nawet pampersów dla dorosłych. Najważniejsze było jednak zapewnienie ich, że są dla nas ważni, że pomożemy im we wszystkim i prostu będziemy z nimi przez ten cały czas.

Czy nie masz teraz wrażenia, że przekorny los sprawił, że stałaś się jedną z tych osób, którym tak pięknie pomagałaś, czyli osobą z niepełnosprawnością?

Absolutnie nie, to wszystko jest w głowie. Ostatnią rzeczą, jaką bym chciała, to żeby ten wypadek mnie spowolnił, spowodował, że będę zależna od innych. Czuję się sprawna, mam nadzieję, że niebawem nauczę się chodzić. Liczę na dobrą protezę, taką, która sprawi, że zapomnę, iż nie mam stopy. Przez cały czas trwa zbiórka organizowana przez moją uczelnię, czyli Uniwersytet Pedagogiczny w Krakowie. Pracowałam na uczelni ze studentami, a tuż przed wojną obroniłam doktorat z pedagogiki specjalnej.

Dzięki temu nie martwię się o przyszłość. Czuję, że nie jestem sama, otrzymuję też tysiące listów, nie tylko z Polski. To jest świadomość, która pozwala zdrowieć. Nie sądziłam, że moja historia poruszy tak wiele serc.

Oczywiście, nie będę udawać, że jestem szczęśliwa, iż straciłam nogę, bo tak nie jest. Ale jeśli z tego wypłynie jakieś dobro, ktoś zmieni stosunek do osób z niepełnosprawnością czy wojny w Ukrainie, to jest w tym sens.

Teraz najważniejsze jest jednak, to abyś całkowicie wyzdrowiała, po wyjściu ze szpitala musisz nauczyć się chodzić z protezą, ale znając Ciebie, wiem, że zrobisz to błyskawicznie.

Oczywiście! Tyle wyzwań przede mną! Chciałabym wrócić na Ukrainę i dalej pomagać. Kamil już tam jest i od kilku tygodni znów robi rzeczy wielkie. To tyko kwestia czasu, kiedy znów zacznę pomagać. Czuję, że mam to we krwi.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas