Pędzel zamiast... narzędzi stomatologicznych [GALERIA]
Marcin Staszak, prezes Stowarzyszenia Krajowe Centrum Opiekunów Medycznych oraz autor felietonów szpitalnych rozmawia z Moniką Dąbrowską, asystentką i higienistką stomatologiczną, która po diagnozie stwardnienia rozsianego (SM) zamieniła narzędzia stomatologiczne na pędzel i paletę. Wróciła w ten sposób do swojej pasji, łącząc w niej dwie fascynacje – do swojego zawodu i malarstwa.
Marcin Staszak: Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za to, że zgodziłaś się na rozmowę. Ale zacznijmy od początku. Skąd Moniko u Ciebie pojawiła się myśl o pomaganiu? Z Twojego facebookowego profilu można wywnioskować, że w pewien sposób „korci” Cię do pomagania? Czy tak jest?
Monika Dąbrowska: Czy mnie korci? Powiem tak, całe życie pomagałam innym, byłam wolontariuszką, działałam społecznie, i nadal staram się to robić, wiadomo teraz sama potrzebuję pomocy, np. w czynnościach dnia codziennego, ale aby pomagać innym, nie tylko sprawność fizyczna jest potrzebna. Jeżeli tylko mogę, potrafię, to oczywiście staram się nadal angażować w pomaganie, czasem wystarczy zwykła rozmowa czy uśmiech, aby pomóc komuś innemu.
Trzy lata temu zdiagnozowano u Ciebie SM? Jak się to zaczęło?
Tak, 3 lata temu padła diagnoza SM, ale tak naprawdę pewne objawy były już wcześniej, jak np. utrata wzroku na prawe oko. Niestety, diagnostyka nie została pociągnięta dalej, oślepłam i kazali mi się nauczyć z tym żyć, więc tak zrobiłam do chwili, gdy pojawił się prawostronny niedowład kończyn – ręki i nogi, i wtedy poszły w ruch badania, szpitale itp.
Kiedy w swojej pracy na oddziale szpitalnym spotykam rodziny pacjentów, u których zdiagnozowano różne choroby, często po pierwsze pojawia się wtedy okropna bezradność, do tego dochodzi rozpacz. Mogę jedynie wyobrazić sobie taką scenę i przez pryzmat empatii wczuć się w taką sytuację, niestety dość bolesną. Bo to jest trochę tak – wychodzisz z gabinetu lekarskiego i…? Cały świat wokół mnie jakby zaczął się kurczyć!
Sama diagnoza SM mnie akurat tak bardzo nie zwaliła z nóg, w przenośni mówiąc, na tamten czas, gdyż jestem pracownikiem służby zdrowia – jestem/byłam, wiedziałam co to za choroba, jaki ma przebieg, jakie są alternatywy „leczenia”. Ale bardzo się bałam tego, jak tę informację przekażę bliskim, jak oni sobie z tym poradzą, czy oni dźwigną moją chorobę? I wciąż tak jest, martwię się tym, jak sobie moja rodzina, przyjaciele radzą, co czują, co myślą, siebie stawiam na samym końcu, jeżeli ja się załamię, oni też, więc staram się być silna za siebie, dla siebie i za nich, i dla nich. Wiadomo, mam gorsze i lepsze dni, jak każdy, nawet zdrowy człowiek, są dni, że muszę sobie popłakać, poprzeklinać, pozłościć się i wyżalić, ale mam od tego wspaniałych ludzi wokół siebie, którzy mnie wspierają. Człowiek nie jest ze stali, musi w jakiś sposób wyrzucić z siebie co go męczy, czasem musi upaść, aby wstać silniejszym.
Kiedy człowiek dowiaduje się, na co tak naprawdę choruje, zaczyna sobie w głowie układać świat, chociaż w głowie to się nie mieści…Jak to jest według Ciebie? Zaczyna się z czasem znajdować środek zastępczy, jakąś formę sztuki, arteterapii?
Tak, jak najbardziej, może nie wszyscy, ale znam wiele osób, które tak jak ja, szukały i znalazły sposób, środek na to, by „choroba przynosiła plusy/coś dobrego”; brzmi to okropnie, dziwnie, nietaktownie? Może, ale ja zaczęłam malować obrazy, czasem coś napiszę, jakiś wiersz, a czasem jakiś esej nt. chorób jamy ustnej – to moja druga pasja, ale o tym w dalszej części. Mam porażone ręce, więc nauczyłam się malować, trzymając pędzel w ustach, wykorzystuję tę część, która jeszcze działa. Poza tym tak, to dla mnie rehabilitacja również, ćwiczę stabilizację tułowia, głowy, skupienie myśli, tak naprawdę to kontrola całego ciała. Zaczęłam uczęszczać na kurs języka migowego i znam ten język, prawie 15 lat się go uczyłam, teraz nie mogę się nim posługiwać, bo do tego potrzebne są ręce, ale chodzę na zajęcia, macham rękami we wszystkie strony – nikt nie wie, co chcę pokazać, czasem nawet ja nie wiem, ale to również dla mnie ćwiczenia, żeby chociażby nie dopuścić do większych przykurczy w rękach i również ćwiczyć pamięć i skupienie. Także uważam, że każdy powinien znaleźć sobie jakiś środek zastępczy, a co najważniejsze to psychika. Każde zajęcie, które przynosi nam radość, satysfakcję, nieważne w jaki sposób wykonane, wolno, nieudolnie, z pomocą, ale jeżeli nas cieszy, to róbmy to dla siebie i dobra własnej psychiki, lepszego samopoczucia.
Kiedy przyszedł czas u Ciebie na malarstwo? Odnoszę wrażenie, że tak jakby zaczęło rodzić się w Tobie drugie życie, odkrywanie pasji, zresztą cudownej pasji.
Maluję od zawsze, od dziecka, tylko wcześniej nie było na to czasu, wiadomo jako dziecko, potem nastolatka tę pasję się bardziej angażowało, rozwijało w dodatkowe zajęcia w szkole. Potem stopniowo dorastało się, były inne rzeczy, szkoła średnia, studia, rodzina, praca i gdzieś ta pasja poszła na bok, tzn. ja przestałam malować, ale nadal gdzieś szukałam innych sposobów, by mieć jednak ten kontakt ze sztuką, ograniczony, ale jednak. I wróciłam dokładnie 13 miesięcy temu do malowania, może nawet wcześniej, jednak to były trudne początki, nowa technika, już nie te ręce, a usta były narzędziem i są, więc stopniowo nauczyłam się na nowo tworzyć, tylko w inny sposób.
Poza sztuką malowania, a w zasadzie sztuką malarstwa „stomatologicznego”, skąd się wziął ten świetny pomysł u Ciebie?
Właśnie z mojej drugiej pasji, jaką jest stomatologia. Jestem z zawodu asystentką, higienistką stomatologiczną. Praca z pacjentem była dla mnie najważniejsza, ta praca przynosiła mi wiele satysfakcji, radości, czułam się spełniona pod każdym względem. Gdy musiałam zrezygnować z pracy, to był dla mnie cios w serce i wtedy narodził się pomysł, by nadal tę pasję kontynuować, rozwijać, więc zamieniłam narzędzia stomatologiczne na pędzel i paletę, i teraz też „maluję zęby”, ale już nie pacjentowi, tylko na płótnie.
Druga sprawa, to część moich obrazów trafiła do różnych gabinetów stomatologicznych i ozdabiają nie tylko ściany, ale wywołują uśmiech na twarzy pacjentów – więc tym bardziej cieszę się, że cel nadal jest osiągany.
Przyznam się, że osobiście nie potrafię wyszlifować w sobie takiego talentu malarskiego, no cóż, nie wszystko można mieć. Pozostaje mi pisanie, czy dobrze, niech ocenią czytelnicy. Moniko, czy miałaś już swój pierwszy wernisaż?
Mówią, że kto umie wszystko, to znaczy, że nie umie nic. Ja nie potrafię wielu rzeczy, ale jakoś nie ubolewam nad tym, lepiej robić jedną, dwie rzeczy, ale za to dobrze, nie wiele, a źle. Mój pierwszy wernisaż odbył się 4 września w Łodzi podczas konferencji Asysdent 2021, to duża impreza stomatologiczna dla asystentek i higienistek. To było dla mnie „mega” przeżycie, już sama obecność na konferencji to dla mnie ogromny sukces, biorąc pod uwagę swój stan zdrowia. Byłoby to niemożliwe, gdyby nie moja córka i koleżanka, które mi bardzo pomagały w każdy sposób. Było dużo emocji, wrażeń, bodźców, naprawdę byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam również pokazać swoje prace właśnie na tej imprezie.
Tak na zakończenie, co chciałabyś przekazać odbiorcom, fanom Twojego artystycznego świata?
Nie tylko odbiorcom, fanom, ale wszystkim chciałabym powiedzieć krótko – nie bójcie się iść do przodu, realizujcie się mimo wszystko, bariery są tylko w głowie.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Również Marcinie dziękuję za rozmowę, za ten wywiad. Mam nadzieję, że choć w małej części swoim podejściem, tym co robię, pomogę komuś wyjść z ukrycia.
***
Więcej informacji o Monice Dąbrowskiej.
Komentarze
brak komentarzy
Dodaj komentarz