Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ma kłopoty Bednarski: Szpital

16.07.2014
Autor: Łukasz Bednarski

Powiem krótko – chcesz być zdrowy, unikaj służby zdrowia. Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu doszedłem do wniosku, że osoba prawdziwie dbająca o swój stan zdrowia powinna wystrzegać się jak ognia pobytu za szpitalną bramą, zwłaszcza jeśli porusza się na wózku.

Ale po kolei. Nikt z nas nie jest Supermanem i każdemu zdarza się na coś zachorować. U mnie nieszczęśliwie nałożyły się dwie sprawy: anemia i dość paskudna bakteria, która zagnieździła się w moim pęcherzu. Niestety ta druga przypadłość, w związku z koniecznością podawania bardzo mocnego antybiotyku, wymagała pobytu w szpitalu. W żaden sposób nie można było zastąpić tego kuracją w domu czy nawet codziennym wizytami u przeszkolonej pielęgniarki. Zdaniem polskich lekarzy, trzydziestokilkuletni mężczyzna nie może pobierać ratujących mu życie leków bez pełnej opieki ze strony armii personelu medycznego.

To jednak dopiero początek kłopotów. Przede wszystkim wózkowicz w szpitalu budzi dosłownie grozę wśród całego personelu i z założenia traktowany jest jak źródło dodatkowych uciążliwych obowiązków. Pomijam kwestię braku dostępności – hasło „szpitale są dla zdrowych” wciąż pozostaje prawdziwe i tylko pomoc spotykanych na szpitalnych korytarzach miłosiernych Samarytan pozwalała mi dostawać się do pewnych miejsc.

Podobnie z salą, w której leżałem, a która zdaniem ordynatora była najlepsza na oddziale. Łóżko, na którym miałem leżeć, mogłoby posłużyć za narzędzie tortur – brak regulowanej wysokości, nieblokowane kółka (co przy wsiadaniu na wózek groziło wypadkiem) i do tego wysłużony materac z dość charakterystycznym wgnieceniem na wysokości pośladków. Dzięki temu całkiem mijała mi ochota na dłuższe wylegiwane się i już o siódmej, gdy zaczynał się obchód, byłem ubrany i gotowy.

Równie miłe wspomnienia wiążą się z łazienką, która także miała być w pełni dostosowana. Owszem, byłaby – jeśli za przejaw „dostosowania” uznamy brak deski sedesowej. Jedynie cichy „układ” z personelem, dzięki któremu mogłem raz na dwa dni udawać się do domu, uratował mnie przed przykrymi konsekwencjami braku dostępnego prysznica i toalety.

To wszystko byłoby jakoś do przełknięcia – wystarczy przyjąć, że żyjemy w „dzikim kraju” lub że choroba jest karą za grzechy i zwyczajnie musimy swoje odpokutować – gdyby nie stosunek personelu do pacjenta. Przede wszystkim: znieczulica – leżący ze mną na jednej sali mężczyzna z zaawansowanym stwardnieniem rozsianym nie mógł doprosić się o to, by przewrócić go na drugi bok. Nigdy nie zapomnę też pytania, które zadał mi lekarz obsługujący aparat rentgenowski – o to, czy nie mógłbym wstać do badania!

Stosunek lekarzy i pielęgniarek do osób poruszających się na wózku był skrajnie lekceważący – jedynym dowodem na specjalne traktowanie, na który mogłem liczyć, było... zmniejszenie racji żywnościowej. Tak więc mimo anemii, która wymaga odpowiedniej diety, byłem karmiony jak większe dziecko.

Mam też dobrą radę dla wszystkich, którym zagrażają odleżyny – weźcie swoje materace. Inaczej za sprawą tych szpitalnych możecie doznać poważnego uszczerbku na zdrowiu. Podsumowując: ze szpitala wyszedłem sporo chudszy i bardziej zmęczony, ale też mądrzejszy. Teraz wiem, że na wózku czy bez wózka, trzeba mieć niezłe zdrowie, by przeżyć leczenie w Polsce.


Łukasz Bednarski

Łukasz Bednarski jest doradcą zawodowym w Centrum Integracja w Warszawie.

Komentarz

  • Bo to "Polska" Panie
    Marek
    28.07.2014, 12:56
    Hej Łukasz, jestem tetrusem i kilka razy byłem w szpitalu. Nie życzę tego nikomu. Nie zapomnę jak urolog robił mi laparoskopie pęcherza bez znieczulenia bo stwierdził że i tak nie mam czucia więc nie będę czuł bólu niestety nie miał racji, albo gdy Pani na rentgenie powiedziała bym nie ruszał nogą bo zdjęcie nie wyjdzie. Pozdrowienia z Ostrołęki

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas