Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Jose Carreras: głos silniejszy niż choroba

28.06.2013
Autor: Dorota Suder
Źródło: oprac. na podst. ksiażki M. Lewis "Prywatne życie trzech tenorów"

Jose Carreras znany jest jako wielki tenor z hiszpańskiej Katalonii, jednak niewiele osób wie, że to także człowiek o dużej pokorze wobec trudnych i nieoczekiwanych zdarzeń.  Wobec ciężkiej choroby potrafił zawalczyć o swoje życie, by móc nadal kontynuować swą muzyczną karierę i nieść radość swym niezwykłym głosem.

Jose Carreras już od najmłodszych lat przejawiał niezwykły talent; po obejrzeniu filmu „Wielki Caruso” potrafił bezbłędnie odtworzyć poszczególne arie. Był to sygnał dla jego rodziców, którzy dzięki wykształceniu i subtelności, nie zignorowali tego faktu i postawili na dalsze już ukierunkowane kształcenie syna.

Jego droga sceniczna była podobna do ścieżki innych wybitnych tenorów: Placido Domingo i Luciano Pavarottiego. Początkowo, jako bardzo młody chłopiec, występował na scenach oper rodzimych, by z biegiem czasu witać szerszą publiczność tłumnie zbierającą się na deskach światowych oper :w Londynie, Mediolanie czy Nowym Yorku. Pewnego razu, poproszony o wymienienie partii, które wykonuje najchętniej, wymienia postacie Rudolfa z „Cyganerii Giacomo Pucciniego” i Don Josego z „Carmen Bizeta”.

Diagnoza: białaczka

Kariera Jose Carrerasa rozwijała się w zawrotnym tempie, a w latach 1985-1986 zostało wydanych aż osiem jego płyt. Wystąpił także w licznych operach (należy wspomnieć o debiucie w „Pajacach”) oraz wielokrotnie koncertował. W tym okresie pomimo zrozumiałego szczęścia, na jego twarzy malowały się zmęczenie i bladość, a oczy straciły dawny blask. Problemy ze zdrowiem mocniej dały o sobie znać, kiedy tenor przebywał w Paryżu, gdzie kręcono filmową wersję „Cyganerii” z jego udziałem. Pomimo nie najlepszego samopoczucia, nie zrezygnował z marzeń, uważał bowiem, że produkcja ta otworzy mu drogę do pozycji supergwiazdora – takiego, jakim był jego idol z czasów dzieciństwa Enrico Caruso.

Jose Carreras
Jose Carreras, fot.: World Economic Forum (
CC-BY-SA-2.0 ), via: Wikimedia Commons

W dniu, w którym dowiedział się o druzgocącej chorobie, na planie filmowym miała miejsce długa synchronizacja ruchu jego ust ze śpiewem. Tenor był coraz słabszy i każde następne ujęcie powodowało u niego narastającą frustrację. Po południu zdecydował się, by zasięgnąć porady lekarza – i tym samym udał się na badania do amerykańskiego szpitala.

Wyniki były złe, a zmniejszona aż o 90% liczba płytek krwi budziła uzasadnione obawy lekarzy o zdrowie i życie Jose Carrerasa. By potwierdzić wstępną diagnozę, należało poddać pacjenta dokładniejszym badaniom, w tym jednemu w nakłuciu lędźwiowemu. Tenor błyskawicznie pomyślał o swojej matce, która w wieku zaledwie 50 lat zmarła na chorobę nowotworową, a wcześniej została poddana takiemu samemu badaniu.

Po 48 godzinach od chwili opuszczenia planu filmowego otrzymał od lekarza diagnozę, że jest chory na ostrą postać białaczki limfocytowej, a jego szanse na przeżycie wynoszą 10%. W tym czasie przypomniał sobie także o śmierci swego kuzyna, który przegrał walkę z białaczką. Medycy zadecydowali o przetransportowaniu tenora prywatnym samolotem do kliniki w Barcelonie, aby wykonać dalsze badania.

Z nadzieją w przyszłość

Jose Carreras przyjął ze spokojem wiadomość o chorobie, lecz mimo nikłych szans na wyleczenie zapragnął z całych sił walczyć o życie. Uważał, że tak należy – jeśli istnieje choć cień szansy, to trzeba podjąć wyzwanie. Postanowił, że podda się każdej kuracji, która wprowadzi go w stan remisji lub – o czym marzył – doprowadzi do jego wyleczenia.

Już po dwóch dniach pobytu w barcelońskiej klinice śpiewak został poddany chemioterapii, która była powodem późniejszych komplikacji. Jej siła tak osłabiła system odpornościowy pacjenta, że zachorował on na zapalenie płuc, które na szczęście udało się opanować. Jednak by zminimalizować groźbę kolejnych infekcji, Carrerasa przeniesiono do sterylnego pokoju.

Wielu medyków jest zdania, że największe szanse na remisję i wyzdrowienie u chorych na białaczkę daje możliwość przeszczepienia szpiku kostnego. Jednak w praktyce nie to tak proste; odszukanie odpowiedniego dawcy jest bardzo trudne i wymaga czasu. W tego typu schorzeniach czas jest zaś niejednokrotnie na wagę złota. Po kilku tygodniach badań osób z rodziny tenora okazało się, że żadna z nich nie może być dawcą.

W tej trudnej sytuacji medycy zdecydowali się na wykonanie przeszczepu jego własnego szpiku, czyli poddania go transplantacji autologicznej. Zabieg ten należy do ryzykownych i nadzwyczaj trudnych, ponieważ istnieje ryzyko, że mimo zastosowanej chemioterapii mogą przetrwać w nim komórki nowotworowe, które z powrotem trafią do organizmu. Zaletą tego zabiegu jest jednak to, że pacjent nie musi przyjmować leków immunosupresyjnych (jeśli jest przeszczepienie allogeniczne, czyli od dawcy zdrowego, nie istnieje ryzyko wszczepienia komórek nowotworowych; jest za to groźba odrzutu).

Wygrana walka

Ratując tenorowi życie, poddano go najpierw cyklowi chemioterapii, po którym nastąpiło wypadanie włosów i przykre dolegliwości bólowe o znacznej sile ze strony żołądka, które trwały całą dobę. Przez cztery miesiące spędzał czas w sterylnych warunkach, a odżywiano go za pomocą kroplówki. W tym czasie tenor otaczał opieką swój głos i wierzył, że jeśli dane mu będzie żyć, to tylko po, by nadal móc śpiewać. Na czas transplantacji życiodajnego szpiku Jose Carreras został przetransportowany do Freud Hutchinson Institute, słynnej i  prestiżowej kliniki onkologicznej znajdującej się w Seattle. To tam przeprowadzono transplantację szpiku kostnego po raz pierwszy w historii.

Ludzi z całego świata poruszyła choroba wybitnego tenora i obdarowali go ponad 100 tysiącami listów z życzeniami zdrowia. Dołączyła do nich także para królewska z Hiszpanii, która często i systematycznie nadawała depesze i łączyła się telefonicznie ze sławnym pacjentem. W szpitalu w Seattle nie omieszkali odwiedzić go także Placido Domingo i Luciano Pavarotti, którzy dali mu całe swoje wsparcie, by jak najszybciej mógł wrócić na scenę.

Tenor, wcześniej deklarujący laickie podejście do życia, w czasie choroby doznał duchowego przebudzenia. Zawierzył swe życie i zdrowie nie tylko lekarzom, ale także Bogu. Żył ze świadomością, że Bóg jest jego sprzymierzeńcem i czerpał od niego życiodajne siły do walki. Przeprowadzał także wizualizacje, która choć nie zawsze prowadzą do wyzdrowienia, to znacznie sprzyjają polepszeniu samopoczucia chorego, wyciszają, uspakaja i wzmacniają podczas konfrontacji z tak ciężkim przeżyciem, jak ciężka choroba.

Po zakończonej sukcesem transplantacji szpiku kostnego Jose Carreras musiał zostać poddany radioterapii. Po udrękach chemio- i radioterapii minęło 14 dni, które miały pozwolić na ocenę, czy zastosowana terapia przynosi oczekiwane rezultaty. Ku uciesze lekarzy, jak i samego pacjenta wszystko wskazywało, że tak, lecz niebawem, jak ''grom z jasnego nieba”, spadła na nich katastrofa. Nowo wszczepiony szpik kostny zaczął nagle niedomagać, a system odpornościowy przestał wypełniać swoją powinność.

Medycy z Seattle niezwłocznie zaczęli aplikować pacjentowi lek nowej generacji o nazwie GMCSF, który – ku ich ogromnej uldze – należycie poskutkował i nastąpiła regresja choroby. Tenor został wypisany ze szpitala po dwóch miesiącach. Najpierw poleciał do Londynu, a potem samolotem wprost do Barcelony do wytęsknionego domu, w którym nie było go przez 119 dni, ale co najważniejsze ,wrócił całkowicie zdrowy.

Wsparcie dla innych

Z wdzięczności za uratowanie życia pragnął być żywym świadectwem, że nawet tak ciężką chorobę można pokonać. W roku 1988 założył fundację mającą na celu pomagać wszystkim osobom dotkniętym białaczką. Stworzył międzynarodowy rejestr dawców szpiku kostnego, a także przeznaczył sporę kwotę na badania nad leukemią. Jose Carreras przekazał także pieniądze klinice w Barcelonie, aby stworzyć tam kilka sterylnych sal, podobnych do tych, które istniały w Fred Hutchinson Institute w Seattle.

Przez te wszystkie lata – zapewne do dnia dzisiejszego – jeździ po świecie, prowadzi fundację i swym pięknym przykładem daje nadzieję na zdrowie chorym, podkreślając, że ich los jest nie tylko w rękach lekarzy – wiele zależy od nas samych, naszej niezłomnej wiary w lepszą przyszłość, powodzenie i powrót do zdrowia.

Komentarz

  • Carreras
    babcia Ewa
    16.02.2015, 19:07
    Wczoraj tj.15.02.2015 r. obejrzałam Jego występ w tv i oniemiałam z zachwytu.Też jestem z grudnia lecz 4 lata starsza i z tego powodu jestem dumna."Znam" Go od dawna.

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas