Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Ekonomia społeczna: "Rynek nie daje klucza do wszystkiego"

20.01.2006

Michała Boniego, byłego ministra pracy, a dziś doradcę Enterprise Investors pytamy o to, jakie są relacje między rynkiem a ekonomią społeczną i jak może ona w Polsce wyglądać.

Małgorzata Borowska: – Co to jest dla Pana ekonomia społeczna?
Michał Boni: – To takie działanie gospodarcze, funkcjonowanie w warunkach rynkowych, którego cechą jest to, że jedna z fundamentalnych zasad gospodarki rynkowej czyli działanie na rzecz zysku zostaje zredukowana. Innymi słowy jest to działanie gospodarcze nie tylko dla zysku. To nie oznacza ze stratą. To nie oznacza, że tego zysku nie może być, ale cel jest inaczej ustawiony. Celem jest wsparcie grupy osób, które to działanie podejmują. Dlatego najbardziej typowe formy działania w ekonomii społecznej to działalność spółdzielcza, działalność fundacji i stowarzyszeń, związana z realizacją zadań, usług, działalności, która jest quasi-gospodarcza – nastawiona na zysk. Dysponuje się wtedy środkami, które są dostępne do realizacji tego zadania, nie zarabia się na tym przedsięwzięciu.
Tak, jak w spółdzielczości istotą jest pewien rodzaj wzajemności: nikt nie zarabia, tylko wszyscy są równymi spółdzielcami, każdy ma takie samo prawo głosu i otrzymuje taką samą dywidendę. Jak ktoś zarobi, to dzielimy się tym po równo.

– Czy gospodarka społeczna pojawia się tam, gdzie zwykła sobie nie radzi? Jakie są relacje z tą „zdrową” gospodarką, nastawioną na zysk?
M.B.:
– Nigdy bym nie nazwał przedsiębiorczości społecznej niezdrową. Jest zdrowa, tylko zagospodarowuje inne obszary. Są dziedziny, w których rynek nie umie rozwiązać wszystkich problemów, bo nie wszyscy ludzie spełniają ostre reguły rynkowe. Biznes w pełni rynkowy wykorzystuje kapitał ludzki: czyjąś wiedzę, umiejętności, pracę. Natomiast w przedsiębiorczości społecznej bywa tak, że z obiektywnych powodów, choć ten kapitał jest wielki, nie można go śrubować. Wydajność osoby niepełnosprawnej jest nieporównywalna – w kategoriach rynkowych – z wydajnością osoby pełnosprawnej. Podobnie osób z niskimi kwalifikacjami, zdezaktywizowanych, wychodzących z nałogu czy więzienia. Ten czynnik ludzki jest w ekonomii społecznej brany pod uwagę i nie stawia się tak wysokich wymagań.

–  Co to oznacza? Że mogą gorzej pracować?
M.B.:
– Że człowiek nie ma tutaj rywalizować z taką samą ostrością i na tym samym poziomie, jak inni. Nie ma podlegać takim samym ocenom. Daje się mu taryfę ulgową. Nie w negatywnym znaczeniu, ale po to, aby ten ktoś w ogóle chciał i zaczął pracować, zrozumiał, jak ważne jest uczenie albo po prostu odnalazł swoje miejsce w pracy. Osoby niepełnosprawne, w pełni wdrożone do pracy, są z ekonomicznego punktu widzenia o wiele bardziej wydajne, bo ich poczucie odpowiedzialności za to, co robią i satysfakcja z tego, co robią, jest o wiele większa niż u innych.
W tym sensie powiedziałbym, że pojawianie się instytucji ekonomii społecznej jest oznaką bardzo zdrową, bo ci, którzy są zwolennikami twardych reguł rynkowych – ja też nim jestem – uświadamiają sobie, że nie ma jednego klucza, który pasuje do wszystkiego. W ogóle w życiu go nie ma. Są jakieś terytoria, obszary, gdzie rynek nie wystarcza. Tam może wystarczyć ekonomia społeczna, żeby dać satysfakcję regułom ekonomii – w sensie działania, produkowania, pracy, wytwarzania, a jednocześnie dawać satysfakcję ludziom: budzić w nich poczucie własnego samozadowolenia z wykonanej pracy, a nie zrażać do tego, że nie pasują do reguł rynkowych. W tym sensie formacyjna, edukacyjna rola ekonomii społecznej dla osób na granicy wykluczenia i dyskryminacji jest niesłychanie ważna. Sam rynek tego nie zrobi. Uświadomienie sobie tej dwoistości – z jednej strony rynek, z drugiej jego ograniczenia jest, moim zdaniem, bardzo ważnym etapem rozwojowym, w Polsce też. To niestety trwało kilka lat. Z jednego prostego powodu: w poprzednim, nieefektywnym systemie ekonomicznym wdrażaliśmy w większości nieefektywne sposoby działania charakterystyczne dla ekonomii społecznej. Na przykład spółdzielnie nie były spółdzielniami, tylko innymi przedsiębiorstwami i zjednoczeniami.

– A jak sobie radzić z takimi zarzutami, że ekonomia społeczna to będzie rezerwuar nadużyć?
M.B.:
– Życie w ogóle stwarza pole do nadużyć. Może je przecież stwarzać gospodarka rynkowa, bo pracodawca, chcąc obniżyć koszty pracy i uniknąć obciążeń, płaci swoim pracownikom nielegalnie, „do ręki”. Wydaje mi się, że pola do nadużyć istnieją zawsze wtedy, kiedy nie ma jasnych, przejrzystych reguł finansowania. Jeśli stworzymy odpowiednie reguły i tego typu działaniem będą kierowały takie wartości, jak zaufanie społeczne, to nie ma obawy. Nie stawiałbym jako punktu pierwszego potencjalnych nadużyć. Raczej to, jak ogromną ekonomiczną rolę w zwiększaniu dostępu do pracy dla grup defaworyzowanych mogą odegrać instytucje ekonomii społecznej. Dążyłbym do tego, żeby reguły były jasno określone i ich pilnował.

– Jakie to powinny być reguły?
M.B.:
– Podam przykład. W kwestii zatrudniania niepełnosprawnych pieniądze idą do pracodawców, którzy mają ich zatrudniać. A na niepełnosprawnych patrzy się pod kątem ich ułomności i ograniczeń. W związku z tym pracodawca mówi: robię tak wielką rzecz, że muszę za to otrzymać gratyfikację finansową i podatkową. Trzeba zmienić filozofię podejścia i spojrzeć na niepełnosprawnych nie od strony ich ograniczeń, ale możliwości i je wspierać. Rozwijać umiejętności, dawać im wiarę we własne siły, w to, w czym mogą się przydać. Wtedy i pracodawca zacząłby patrzeć pod kątem tego, jak on musi dostosować miejsce pracy do niepełnosprawnego, tylko na to, jak w procesie działań w tej firmie przyda się niepełnosprawny ze swoją dodatkową wartością. Pieniądz powinien iść za osobą niepełnosprawną. Podobnie w działaniach ekonomii społecznej, które wymagają pewnego pieniądza na te przedsięwzięcia, szczególnie na starcie. Najczęściej jest to pieniądz publiczny. Jeśli tak jest, to on musi być jasno skierowany na osobę. Tak, jak w niedoszłej ustawie o spółdzielniach socjalnych: pieniądze dostaje bezrobotny na starcie, który wchodzi do tego przedsięwzięcia.

– Jakie jeszcze warunki muszą zostać spełnione, żeby ekonomia społeczna w ogóle się w Polsce pojawiła?
M.B.:
– Po pierwsze, muszą być środki przeznaczone na tego typu działania. Moim zdaniem od dwóch, trzech lat dużo o tym mówimy, ale nie mamy jeszcze pełnego instrumentarium prawnego. Nie mamy jasno wyznaczonych środków. Nie umiałem odnaleźć w sprawozdaniach za rok 2005 realnych pieniędzy wydanych na Centra Integracji Społecznej. One, między innymi, miały prowadzić do powstania instytucji ekonomii społecznej. Trzeba wyraźnie określić, jakie to są pieniądze, jacy to są realizatorzy, jakie podmioty by to mogły prowadzić. Druga sprawa to, żeby odpowiednio wpasować obszar instytucji ekonomii społecznej w inne działania i nie liczyć, że to jest panaceum na wszystko, że jak się tym zajmiemy, to nam rozwiąże wszystkie problemy osób dyskryminowanych i defaworyzowanych.

– Czy rozwój ekonomii społecznej powinien być jakoś powiązany z polityką społeczną, jakie zmiany, oprócz tego, co dotyczy ściśle ekonomii społecznej, musiałyby w Polsce zajść, żeby ona spełniła swoją rolę, a nie była obietnicą leku na wszystko?
M.B.:
– Myślę, że to jest kwestia promocji takich sposobów działania, uzmysławianie wszystkim, że działanie w sferze spraw społecznych może mieć charakter przedsiębiorczy. To nie jest marnowanie pieniędzy, to nie jest filantropia, ani rozdawnictwo. Wydaje mi się, że spojrzenie na realne efekty, jakie przynosi ekonomia społeczna, zadziała. A przynosi efekty ekonomiczne i poprawy jakości tego kapitału ludzkiego, który jest w nią zaangażowany.

– Przedsiębiorcze działanie to jest także podejmowanie ryzyka. Czy potencjalnych przedsiębiorców społecznych – grupy często właśnie defaworyzowane, na rynku słabsze można tego nauczyć?
M.B.:
– Ryzyka nie należy mylić z Samosierrą. To są dwie różne rzeczy. Ryzyko w biznesie jest zawsze skalkulowane. Jeśli nie – to znaczy, że jest głupotą. Problem polega na tym, że w przypadku przedsiębiorczości społecznej trzeba się zastanawiać nad tymi obszarami gospodarczymi i wybierać te, w których poziomy ryzyka są niższe. Nie wydaje mi się, żeby przedsiębiorstwa socjalne mogły wchodzić na tereny zupełnie innowacyjne, wypuszczać na rynek kompletnie nowe produkty czy nowy rodzaj usług, nie wiedząc, jaka będzie reakcja rynku. Prowadzenie tych firm musi być ostrożniejsze. Ci, którzy je prowadzą powinni – podejmując normalne ryzyko biznesowe – trzymać je w pewnych ryzach. Co nie znaczy, że ryzyko, które zawsze w biznesie istnieje, zniknie. Ono może się pojawić z zewnątrz. Wtedy i dobre przedsiębiorstwa mają kłopoty.

– W jakich obszarach warto by było w Polsce prowadzić przedsiębiorstwo społeczne?
M.B.:
– Nie ma takich analiz, które by mówiły, jak może się rozwijać ekonomia społeczna w Polsce, ani analiz popytu na to, co mogłoby w sferze ekonomii społecznej powstawać. Czy to jest jakiś rodzaj usług socjalnych, działania opiekuńcze, produkowanie czegoś o prostej strukturze produkcji, powtarzalnych czynnościach i stosunkowo tanich materiałach? Nikt takiej analizy nie zrobił z biznesowego punktu widzenia. Trzeba by się nad tym zastanowić. Również nad tym, gdzie są braki na rynku w różnych usługach i produktach, które oferta ekonomii społecznej mogłaby wypełnić.

– Kto taką analizę mógłby albo powinien zrobić?
M.B.:
– Pomóc w tym mogą grupy konsultingowe, ludzie znający się na rzeczy, tylko musieliby najpierw zrozumieć, czym jest ekonomia społeczna. Grono pozarządowe, które prowadzi projekty ekonomii społecznej, na przykład Equalowskie, powinno się zwrócić do ekspertów związanych z rynkiem, biznesem, żeby się zastanowić, gdzie są jakie nisze. Co nie zwalnia z tego przedsiębiorców społecznych – każde takie przedsięwzięcie powinno być poprzedzone analizą.

**************
Artykuł powstał w ramach projektu "W poszukiwaniu polskiego modelu ekonomii społecznej", finansowanego ze środków IW Equal. Ukazał się w listopadowym (2005) numerze miesięcznika "gazeta.ngo.pl". Zamów prenumeratę: www.gazeta.ngo.pl

Autor: Małgorzata Borowska (redakcja ngo.pl)
Źródło: www.ngo.pl

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas