Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

W życiu jak w POKERZE

03.01.2006

W dzisiejszym świecie, w którym lansowana jest moda na perfekcjonizm, we wszystkich podejmowanych działaniach żądamy gwarancji sukcesu. Z obawy przed porażką nie chcemy ryzykować i może dlatego przegrywamy, a przecież ryzyko to podstawowy atrybut życia.

Foto: M. Butler

Ryzyko jest wpisane w każdą sferę życia człowieka, dlatego dobrą analogią jest w tym przypadku gra w pokera - symbol hazardu i wielkiej namiętności. Nie wdając się w szczegóły, dla informacji tylko przypominam, że pokera rozgrywa się talią składającą się z 52 kart. Uczestniczyć w grze może od 2 do 8 graczy, ale najczęściej są to 4 osoby.

Nasze rodziny
Dom rodzinny jest miejscem, gdzie dziecko nie tylko otrzymuje bezgraniczną miłość rodzicielską, ale również uczy się trudnych zasad życia społecznego. Od tego, co wyniesie z domu, zależą jego późniejsze kontakty interpersonalne i umiejętność radzenia sobie w samodzielnym życiu. Nasze rodziny nie są przygotowane do niepełnosprawności, więc i sami nie zostajemy przygotowani odpowiednio do życia ze swoimi ograniczeniami. Tylko nieliczne rodziny potrafią opanować sytuację i stawić jej czoła.

Z reguły dziecko niepełnosprawne w rodzinie jest pozostawiane albo samemu sobie, albo nikt nic ma dla niego czasu, albo dla odmiany jest pod nieustającą opieką całej rodziny. Wobec sprawnego rodzeństwa przyjmuje się takie same warianty wychowawcze.
Nikogo nie uczy się odpowiedzialności, partnerstwa i równych praw. Już na początku nie ma mowy o integracji. Co najwyżej niepełnosprawne dzieci uczone są apatii, bezradności, braku poczucia własnej wartości lub przeciwnie - wzrastają w przekonaniu, że należy im się więcej, lepiej, łatwiej. Tak roszczeniowe nastawienie do otoczenia w szkole, w pracy, w kręgu towarzyskim doprowadza z czasem do poważnych nieporozumień.

- Mam syna nastolatka chorego na schizofrenię - wyznaje matka z woj. podlaskiego. - Wymaga całodobowej opieki, ma nauczanie indywidualne w LO. Dlatego od lat szukam pracy, którą mogłabym wykonywać w domu. Samotność, ogrom problemów związanych z niepełnosprawnością mojego dziecka i bieda paraliżują moje życie.

Ta wypowiedź świadczy o tym, że matka, poprzez niesprawność dziecka, sama stała się osobą emocjonalnie niepełnosprawną. Tylko nieliczne niepełnosprawności wymagają stałej, fizycznej obecności osób trzech. Tymczasem nasi rodzice albo nas opuszczają, albo, z kolei nie dają nam żyć samodzielnie. Jak zatem możemy żyć samodzielnie jako dorośli ludzie? Jak podejmować jakiekolwiek ryzyko?

Pani Małgosia z woj. podkarpackiego porusza się na wózku, jest osobą wykształconą, wymaga stałej pomocy. Szukała programu dotującego wkład mieszkaniowy, w budynku dostosowanym dla osób niepełnosprawnych, aby nie mieszkać ze swoją matką.
Jak głęboko poranione są obie kobiety, skoro jedna traktuje dorosłą córkę jak dziecko, a druga latami bezskutecznie próbuje się usamodzielnić. I nie ma możliwości podjęcia ryzyka ani oceny szansy wygranej.

Foto: C. Paes

Na rynku pracy
Wszystko, w czym młody człowiek wzrasta w rodzinie, ma później swoje odzwierciedlenie na płaszczyźnie zawodowej. Niepełnosprawność sama w sobie nie jest chorobą, ale wiele zależy od nastawienia psychicznego. Przecież warunki zatrudnienia można dopasować do możliwości osoby niepełnosprawnej. Poza tym proces adaptacji na otwartym rynku pracy może postępować stopniowo - zacząć od WTZ, poprzez zaz i zpch aż po zatrudnienie na rynku otwartym. Tyle tylko, że ten mechanizm ciągle nie działa skutecznie. Nikt nie ma odwagi powiedzieć niepełnosprawnym, że jeżeli chcą być traktowani w pracy, jak inni obywatele, to muszą brać pod uwagę to samo ryzyko, jakie dziś dotyka każdego zatrudnionego człowieka. Niestety, nie ma co wymagać od przyszłego pracodawcy, że da 100-procentową gwarancję trwałości naszego zatrudnienia.

- Zaz ma na celu przygotowanie osób ze znacznym stopniem niepełnosprawności poprzez rehabilitację zawodową i społeczną do życia w otwartym środowisku (...) - powiedział nam jeden z szefów zakładu aktywizacji zawodowej w woj. zachodniopomorskim. - Jest tylko jedno „ale", któregoś dnia pracownik niepełnosprawny uzna, że mógłby podjąć pracę u innego pracodawcy na otwartym rynku pracy. Podejmuje pracę i... okazuje się, że pomimo przygotowania i szczerych chęci nie daje sobie rady i musi zrezygnować. Chce wrócić do zaz, ale tu go nie przyjmą, ponieważ miejsce jest już zajęte (...). Brak perspektyw powrotu w razie niepowodzenia na otwartym rynku pracy nie motywuje ani pracowników niepełnosprawnych, ani instruktorów zawodu (...). Z tego, co wiem, jeszcze żaden zaz nie próbował wypuścić na otwarty rynek pracy osoby niepełnosprawnej. Może to brak uregulowań prawnych? Może za mało sygnałów dotarło do instytucji odpowiedzialnych za ten stan rzeczy?

Otwarty rynek pracy jest potencjalnym ryzykiem dla każdego, najbardziej wyszkolonego i sprawnego pracownika. Oczekiwanie prawnych gwarancji powrotu do miejsca pracy, gdzie było socjalne zabezpieczenie i zapewniona opieka medyczna, świadczy o naiwności i pewnym niedostosowaniu do istniejących warunków. Nie udało się na otwartym rynku? Nie ma powrotu do zaz, ale pozostaje nadal możliwość szukania innej pracy na otwartym rynku. Jeżeli ktoś chce pracować, to nie może w nieskończoność rozważać i przeżywać tego, co się stało, tylko musi podejść do problemu zadaniowo i podjąć konkretne działania - wizyta w urzędzie pracy, czytanie ogłoszeń, przekwalifikowanie, zapisanie się do klubu pracy itp.

Inaczej dochodzi do takich absurdów, że ciągle jeszcze zakłady pracy chronionej są bardziej potrzebne pracodawcom niż osobom niepełnosprawnym. Osobom potrzebującym pomocy w dostosowaniu się do wymogów rynku swoje wsparcie oferują Warsztaty Terapii Zajęciowej i zakłady aktywizacji zawodowej. Gorzej, że między nimi pracują osoby, które doskonale odnalazłyby się na otwartym rynku, ale nawet nie chcą zaryzykować.

Do końca świata
Ryzyko ponosimy także, nawiązując kontakty międzyludzkie. I tu znów daje o sobie znać roszczeniowe podejście ludzi niepełnosprawnych do świata. Nieustająco gramy swoją niepełnosprawnością, wzbudzając nawet u naszych partnerów poczucie winy i związki rozpadają się. A potem pojawiają się dylematy: „On mnie zostawił, bo jestem niepełnosprawna". Tymczasem zostawił, bo miał już dosyć ciągłego ględzenia, wymagań i wielu innych rzeczy niemających nic wspólnego z niepełnosprawnością.

Nasza czytelniczka, z którą prowadziłam korespondencję przez parę lat, przypadkowo napisała o mężu, mimo że nigdy wcześniej o nim nie wspominała. Dopiero jak wniósł sprawę o rozwód, dały o sobie znać skrywane od lat pretensje. Co ciekawe, jedynym argumentem, jaki ta kobieta potrafiła przytoczyć przeciwko mężowi, była jej niepełnosprawność. Tutaj także chcemy mieć gwarancję, że to już na zawsze. Może tak powinno być, ale życie pokazuje inaczej. Każdą relację trzeba pielęgnować i rozwijać. A jak rozpada się związek, to nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona jest winna, zwykle i kobieta, i mężczyzna czegoś niedopatrzyli, przeoczyli, pominęli.

Kolejny przykład pochodzi z woj. podlaskiego. Młody chłopak szuka partnerki do przyjaźni i małżeństwa. Napisałam mu wprost, że taką metodą nikogo nie znajdzie i wszyscy będą się od niego odwracali. Pan bowiem uparcie uważa, że wybrana osoba musi się z nim kolegować, a jak nie, to zasługuje na wieczne potępienie. „Zwracam się do redakcji «Integracji» - napisał pan Olek - o to, żeby napisała o mojej koleżance Krysi, która nic chce się ze mną kolegować. Była razem ze mną na turnusie rehabilitacyjnym i zaraz potem zaprosiłem ją na kawę, ale już drugi raz nie chce mnie odwiedzić. Miałem nadzieję na przyjaźń, a ona okazała się taka niewdzięczna, chociaż tyle mi mówiła o przyjaźni. Takie osoby powinno się piętnować...".

Jest to na szczęście sytuacja ekstremalna, ale bardzo dobrze ilustrująca nasze nastawienie do życia. Ludzie muszą, powinni, mają obowiązek... My z kolei musimy mieć gwarancję, że jak ktoś się z nami koleguje, to tak będzie do końca świata.
Tymczasem tak nie jest. Każdego dnia, kiedy wstajemy do życia, nie mamy żadnej gwarancji, że dożyjemy do wieczora. Wszystko zaś, co się dzieje przez jeden dzień, jest tylko splotem naszych decyzji oraz wielu, wielu przypadków.

Zamiast puenty
Porażki życiowe mają to do siebie, że mogą człowieka albo całkowicie załamać, albo być znakomitą odskocznią do realizowania swoich planów, marzeń i pragnień. Wystarczy choćby przypomnieć wielką kreację Jana Nowickiego w filmie „Wielki Szu" albo znakomitą grę aktorską Paula Newmana i Roberta Redforda w „Żądle". Wygrywanie w życiu jest sztuką dobrze pojętej kalkulacji, dystansu, humoru oraz odwagi wchodzenia w nowe sytuacje. A jak trzeba, to również postawienia wszystkiego na jedną kartę, oby tylko była to karta nie do przebicia.

Życie to również sztuka przegrywania. Bez względu na to, czy wygrywamy, czy przegrywamy, warto umieć zachować klasę i twarz.

Autor: Janka Graban
Źródło: magazyn „Integracja”, listopad/grudzień 2005

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas