Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Muzyka – moja pierwsza miłość

28.09.2012
Autor: Beata Rędziak
Źródło: inf. własna

Kiedyś pierwsza i najważniejsza była muzyka, ale z czasem jej miejsce zajęły rodzina, dom i przyjaciele. – Muzyka bywa niewdzięczna; nie zawsze oddaje to, co jej się daje – mówi niewidomy muzyk Jacek Mielcarek. Niezmiennie jednak związany jest z nią w projektach z pogranicza etno i jazzu.

Po prostu lubiłem grać

Ze szkoły muzycznej I stopnia w Krakowie został wyrzucony. – Nie bardzo mnie to wtedy interesowało. Potem brat namówił mnie, żebym skończył szkołę II stopnia. Dziadek grał -jak to się mówi - na wszystkim i na niczym, brat trochę podgrywał – opowiada Jacek Mielcarek.

Na fortepianie zaczął grać już jako kilkuletni chłopiec; swoje zdolności w tym zakresie kształtował na zajęciach muzycznych w Owińskach pod Poznaniem, gdzie spędził 6 lat. Potem jednak porzucił fortepian dla saksofonu i choć ukończył średnią szkołę muzyczną na klarnecie, to wierny pozostał saksofonowi. Nie odziedziczył bogatych rodzinnych tradycji muzycznych ani tym bardziej zamiłowania do muzyki folkowej. Po prostu lubił grać i zawsze interesował go folk. Coraz bliżej mu do muzyki etno, jazz w czystej postaci już przestaje być „jego”, choć nagrał również płytę jazzową.

Jacek Mielcarek
Jacek Mielcarek, fot.: arch. J. Mielcarka

Do Krakowa, gdzie uczył się przez 5 lat, ma sentyment do dziś. Po dużym ośrodku w Owińskach trafił do zupełnie innej jednostki, kameralnej, z lepszą atmosferą i lepszymi warunkami. – Życie kończyło się za bramą ośrodka w Owińskach, świat zewnętrzny nie miał tam dostępu. Kraków oczarował mnie swoim urokiem, był czymś nowym, otwartym – opowiada.

Potem było zwykłe liceum w Opolu, skąd pochodzi. Tam też skończył średnią szkołę muzyczną. Studiował na Akademii Muzycznej w Katowicach na Wydziale Jazzu i Muzyki Rozrywkowej. – Już w czasie studiów jeździłem z różnymi zespołami, byłem m.in. w Opolu na Festiwalu Piosenki Polskiej, byłem sidemanem, w zależności od potrzeb. Grałem nawet w zespole rockowym T.Love Alternative w Warszawie. Ożeniłem się jeszcze na studiach. Potem wyjechałem za granicę. Przez trzy miesiące graliśmy m.in. z Krzysztofem Krawczykiem w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie na trasie zorganizowanej przez Polonię. W USA zjeździliśmy całe wschodnie wybrzeże – wspomina.

Dotrzeć do źródeł

– Ludzie chcieli słuchać tej muzyki; bardzo indywidualnie podchodzili do człowieka, pamiętam z tamtego czasu dużo ciekawych rozmów i spotkań – mówi. Miłe wspomnienia zachował szczególnie z podróżowania po Kanadzie.

Były także wyprawy do Berlina Zachodniego i muzykowanie na ulicy; podobnie we Francji. – Tam zamiast zarobić, okradli nas i zepsuł nam się samochód. W końcu pomogli nam misjonarze z jakiejś protestanckiej misji i po trzech dniach wróciliśmy do domu – wspomina tamte czasy. – Mieliśmy też swego czasu zespół „Bal na Gnojnej”, składający się z sześciu osób, który ze względów ekonomicznych nie miał racji bytu, ale zdobyliśmy pierwszą nagrodę podczas Ogólnopolskiego Przeglądu Kapel Podwórkowych w Piotrkowie Trybunalskim – dodaje.

Pieniądze zarobione podczas zagranicznego muzykowania w początkach lat 90-tych okazały się bardzo przydatne. – Starszy syn Kuba, który teraz też jest muzykiem, tak jak ja choruje na siatkówczaka. Ale miał więcej szczęścia, były już inne czasy, leczyliśmy go w Niemczech i udało się u niego zachować wzrok – mówi. Teraz jest studentem tego samego wydziału co jego ojciec w Akademii Muzycznej w Katowicach.

Jacek Mielcarek z synem Kubą
Jacek Mielcarek z synem Kubą, fot.: arch. J. Mielcarka

Przez jakiś czas Jacek Mielcarek pracował w teatrze w Opolu. W 1993 r. trafił do Radia Opole i od tego czasu współpracuje z nim do dziś. Wraz z żoną, również muzykiem, od 2010 r. prowadzą audycję „Muzyka źródeł”, nawiązującą do ich muzycznych fascynacji folkiem.

Ludziom się podobało

Muzyczne projekty Jacka Mielcarka są w nieustannym rozwoju. To owoc wielu kontaktów i współpracy z różnymi muzykami i zespołami. Bardzo duży wpływ na jego muzyczną drogę, ale też na całe życie i myślenie o nim miało spotkanie z Witkiem i Anią Brodami, którzy tworzą zespół muzyki tradycyjnej: Kapelę Brodów. – Teraz nie mam telewizora w domu, ale kiedyś mieliśmy i żona zobaczyła na TV Polonia, że jest taka kapela; zadzwoniliśmy do nich i zaprosili nas do siebie. Wtedy nie doszło do tego spotkania z przyczyn losowych; mieliśmy wielokrotnie kontakt telefoniczny, ale dopiero dwa lata później spotkaliśmy się – bardziej towarzysko niż zawodowo. Potem zadzwonił do mnie Witek, że trzeba zagrać jakieś wesele i nie mają klarnecisty. Powiedziałem, że nie umiem takich rzeczy, ale w końcu mnie przekonał i tak to się zaczęło. To wpłynęło na całe moje myślenie o muzyce, właściwie studia muzyczne okazały się niepotrzebne, praca z Brodami wymagała własnych interpretacji – opowiada.

Grali razem do ubiegłego roku; koncertowali w Rumunii, Irlandii, na Ukrainie. Z Kapelą Brodów reprezentowali też Polskie Radio na festiwalu w Irlandii. Pod wpływem tej przyjaźni, nie tylko muzycznej, ale też życiowej, Mielcarkowie przeprowadzili się na wieś, gdzie mieszkają do dziś.

Jacek Mielcarek wielokrotnie zdobywał nagrody i wyróżnienia za swoje muzyczne dokonania. W 2009 r. podczas corocznego konkursu na festiwalu Nowa Tradycja, organizowanym przez Polskie Radio, m.in. ze swoim synem Jakubem Mielcarkiem, który otrzymał nagrodę "Złote Gęśle" w kategorii „Za umiejętności techniczne i muzykalność”, zaprezentował projekt Jacek Mielcarek Trio. Rok wcześniej podczas festiwalu Nowa Tradycja wystąpił w projekcie Adama Struga, który zdobył tego roku pierwszą nagrodę. Dobrze wspomina czas wspólnego koncertowania z Adamem Strugiem, szczególnie w Szwecji. Na największym festiwalu jazzowym w Montreux grał z Big Bandem Filharmonii Opolskiej. – Nie było wielkich sukcesów, ale ludziom się podobało – ocenia.

Jacek Mielcarek z synem Kostkiem
Jacek Mielcarek z synem Kostkiem, fot.: arch. J. Mielcarka

Z kolei w 2010 r. Jacek Mielcarek podczas festiwalu Nowa Tradycja zaprezentował swój nowy projekt z zespołem Nisza, który otrzymał wyróżnienie i możliwość studyjnego nagrania w Polskim Radiu. Zespół gra już dwa lata, łącząc etno, jazz i elementy orientalne. – Kiedyś słuchałem Kapeli ze Wsi Warszawa, w której śpiewała Kasia Szurman. Bardzo podobał mi się jej głos i kiedy miałem możliwość zrealizowania nagrania w Polskim Radiu z zaproszonymi muzykami, zaproponowałem to właśnie jej. Zgodziła się i to dało początek zespołowi Śliczne Goździki – opowiada muzyk.

Zespół zadebiutował w 2011 r. na festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Jego nazwa pochodzi od początkowych słów jednej z pieśni Oskara Kolberga, na których opiera się cały repertuar Ślicznych Goździków, poddany jedynie autorskiej interpretacji.

Wszystko się zmienia

Do swoich muzycznych sukcesów Mielcarek odnosi się z dystansem. Przyznaje, że kiedyś był pod tym względem bardziej emocjonalny. W miarę upływającego czasu widzi, że sprawy najistotniejsze są gdzie indziej. – Największym sukcesem jest rodzina; jesteśmy z żoną małżeństwem od 25 lat. Być może nie taką miarą mierzy się sukces we współczesnym świecie, ale dla mnie to właśnie jest najważniejsze – podkreśla.

Do dalszych planów muzycznych też podchodzi ze spokojem. – Wszystko się zmienia, trudno powiedzieć, co będzie. Z perspektywy czasu mam do tego coraz większy dystans. Następuje też swoista zmiana warty; mój syn kończy studia muzyczne, realizuje swoje projekty – i tak powinno być, choć nigdy nie naciskałem, by szedł tą drogą; to jego wybór. Młodszy syn Kostek nie jest tym zainteresowany – mówi. – Etno jest przyszłością muzyki na świecie, zapewnia bowiem pewnego rodzaju ciągłość i refleksyjność – zaznacza jednak.

Z podobnym dystansem i bez złudzeń mówi o swojej dysfunkcji wzroku. – Kiedyś dawno temu brałem udział w programie telewizyjnym „Przyjaciele”, tam właśnie pokazywano ludzi z niepełnosprawnością, którzy odnoszą sukcesy, ale w pewnym momencie to już była „popelina”. Świetnie, że ludzie dają sobie radę, odnoszą sukcesy, ale nie ma co przesadzać z aż takim wynoszeniem tego na piedestał. Pewnie, że każdy wolałby być piękny i bogaty, pewnie, że mogłoby być lepiej, ale jest jak jest i już – konkluduje.

Nie dzieli ludzi na widzących i niewidzących, według niego linia podziału nie przebiega w ten sposób. – Jak to mówi mój młodszy syn Kostek, „ludzie są różnie zbudowani”, po prostu są ludźmi, którzy widzą lub nie, z takimi, a nie innymi cechami charakteru.

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

brak komentarzy

Prawy panel

Wspierają nas