Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Kto naprawdę traci?

13.09.2012
Autor: Janka Graban
Źródło: Integracja 3/2012

Zapraszam do rozmowy o tym, dlaczego... okradamy swój kraj, własne środowisko, a to oznacza, że i siebie samych. I nie dość, że tego nie widzimy, to uznajemy, że i tak należy się nam więcej. To dla mnie kwestia wstydliwa, bo sama nie mam czystego sumienia.

Zacznijmy od zatrudnienia. Pracuję od 21. roku życia. Przeszłam na rentę przy pierwszej nadarzającej się okazji. Pracowałam na czarno, a potem na umowę o dzieło, aby tylko nie utracić marnej renty. Wstydliwie pomijam w tym miejscu obywatelskie powinności, by skupić się na swoich stratach. Miałabym dzisiaj ze 35 lat pracy, a tak mam ledwo 15 i czarne myśli o przyszłości. Bardzo żałuję, że uwierzyłam w swoją niepełnosprawność bardziej, niż to było uzasadnione.

Martwe dusze

Pan Grzegorz K. jako osoba ze znacznym stopniem niepełnosprawności zatrudnił się w firmie, która potrzebowała teleankietera. Złożył w kadrach stosowne dokumenty, zaświadczenie od lekarza medycyny pracy, a nawet odbył szkolenie bhp. Minął miesiąc, potem drugi, a tu cisza. Ani pracy, ani kasy. Pojechał do firmy, aby się dowiedzieć, co się dzieje, a tam „miłe” zaskoczenie. Wypłata za dwumiesięczną pełną gotowość do podjęcia pracy. Pani kasjerka z uśmiechem na ustach powiedziała: „Proszę podpisać listę płac tu i tu. Otrzymuje pan za miesięczne zatrudnienie na pół etatu 650 zł, ale do ręki będzie pan otrzymywał po 300 zł”. Pan Grzegorz bardzo się ucieszył, wreszcie będę miał na papierosy, wyznał rozbrajająco. Pieniędzy ma mało, ale nie musi pracować. Zatrudnienie na etat i tak „pracuje” na jego lata składkowe do emerytury.

„Przez kilkanaście lat pracowałem w firmie jako doradca – wspomina Władysław R. z woj. małopolskiego. – Z powodu ciężkiej niepełnosprawności było mi coraz trudniej dojeżdżać do pracy. Ale nie zostałem zwolniony. Oficjalnie pracuję, tyle że w domu. W rzeczywistości jednak podpisuję tylko, co trzeba, i za to co miesiąc dostaję 500 zł”.

Na zdjęciu: monitoring
Fot.: www.sxc.hu

Pytania są oczywiste. Co dzieje się z różnicą pokwitowaną, a nieodebraną? Jak to firma maskuje przed wewnętrznym i zewnętrznym finansowym audytem? Ilu ludzi w taki sposób można zatrudnić na fikcyjnych etatach? Kto przymyka na to oko i dlaczego? Celne pytanie zadała na internetowym forum osoba pod nickiem J23! „Dlaczego ludzie niepełnosprawni idą na takie bandyckie warunki?”.

Oburzają nas artykuły w stylu „znów wyłudzili z PFRON miliony zł”. Jak to możliwe, pytamy? Pomimo tego, że Fundusz bardzo skrupulatnie sprawdza wszystkie wnioski o dotacje, z roku na rok bardziej „uszczelnia” system, to dopóki sami będziemy współpracować z oszustami i pomagać nieuczciwym pracodawcom, to nie przerwiemy błędnego koła marnowania środków z budżetu, czyli - de facto - naszych pieniędzy.

Rodzina, ach rodzina...

Następna wstydliwa sfera naszego życia. Pożyczanie kart do parkowania. Już trzy lata opisaliśmy to nowe zjawisko i sposoby udawania kierowców z niepełnosprawnością (Piotr Stanisławski, "Żądza parkowania", Integracja 4/2009). Sposobów na okradanie kasy samorządów jest bez liku, a najłatwiej jest na tzw. babcię.

„Zainteresowana osoba przychodzi do Wydziału Komunikacji w Urzędzie Miasta i składa wniosek o wydanie Karty parkingowej. Nie na siebie, bo nie ma orzeczenia o stopniu niepełnosprawności i wygląda na zdrową. Mówi, że ma chorą babcię, która ma niepełnosprawność i orzeczenie o jej stopniu. I jak to z babciami bywa, chce pojechać do szpitala, przychodni, apteki, na cmentarz, pocztę i załatwić sprawy w urzędach. Jest jeszcze duża rodzina rozsiana po całym mieście, która regularnie chce babcię oglądać i podziwiać jej kondycję. „Wnuczek” przedstawia urzędnikowi niezbędne dokumenty babci, orzeczenie o stopniu niepełnosprawności, świeżutkie zdjęcie zrobione cyfrowym aparatem w studiu i bez narzekania uiszcza opłatę skarbową w wysokości 25 zł. Kartę parkingową odbiera kilka dni później...”.

Tak wyłudzona Karta pomaga potem bliższej i dalszej rodzinie. A za drobną opłatą i obca osoba pojedzie swym autem na zakupy. Jest na to nasze przyzwolenie. Niestety, „niepełnosprawni, podobnie jak wielu innych, też kombinują. I prawo nie powinno im w tym pomagać. Z jednej strony nie chcemy litości. Z drugiej – żądamy uprawnień (...). Akcja parkingowa to tylko jeden z przykładów, jak godzimy te sprzeczności. Mętlik w kryteriach chorobowych ugruntował społeczne przekonanie, że Karta parkingowa „należy” się wszystkim niepełnosprawnym. Tym sposobem poczciwy Ostrów powoli z miasta kolejarzy, staje się miastem inwalidów. Dołączają do tego osoby pożyczające karty...” zauważał gorzko Dariusz J. Peśla, dziennikarz „Gazety Ostrowskiej” w artykule, z 18 kwietnia 2006 r.

Niestety, dla strażników miejskich Karta jest najważniejsza, nie mogą jej kwestionować, ale jakby zaczęli wczytywać się w wystawiane za szyby dokumenty, to mogliby wreszcie zacząć karać za nieuczciwość.

Interes własny

Pan Paweł S. z woj. pomorskiego, który dwa razy dał się nabrać na nieuczciwe ogłoszenia, zwrócił uwagę, że na wielu portalach są ogłoszenia o pracy dla osób z niepełnosprawnością, które dają oszuści wyłudzający pieniądze. „W jednej sprawie powinienem nawet złożyć zawiadomienie do prokuratury, ale nie chcę chodzić potem po sądach, bo nie mam nóg. Czy to dobrze świadczy o naszych rodakach i społeczeństwie, że oszukuje się w Polsce osoby poszkodowane przez los?”.

A jak się ma do tego nasze zachowanie? Widzimy nieuczciwość innych, chociaż możemy się przed takimi ogłoszeniami obro nić prosto i łatwo: prosząc o adres firmy i wiedząc, że nie wysyła się pieniędzy za zatrudnienie.

Od 1 stycznia 2012 r. weszła w życie nowelizacja Ustawy o rehabilitacji zawodowej i społecznej oraz zatrudnianiu osób niepełnosprawnych, która wydłuża nam czas pracy z 7 na 8 godzin, chyba że lekarz wyda inną decyzję.  Aż mi się zrobiło gorąco, gdy przeczytałam na portalu www.wp.pl! z 19 stycznia 2012 r. tekst Anny Dąbrowskiej „Są oburzeni! Bo muszą pracować 8 godzin dziennie!, w którym zacytowano negatywne głosy zainteresowanych, jakie ukazały się na naszym portalu www.niepelnosprawni.pl pod tekstem Beaty Rędziak "Dla kogo skrócony czas pracy?” – artykule najbardziej komentowanym w ostatnich miesiącach. Lektura tych uwag jest dla mnie porażająca. Obnaża także moje myślenie o własnej niesprawności i zawstydza pretensjami i roszczeniami o wszystko tylko z tej racji, że ktoś jest, a ktoś nie jest niepełnosprawny.
Po nas choćby koniec świata...

Balansowanie

Składamy poświadczenia na granicy prawdy, gdzie już blisko do kłamstwa lub oszustwa. Cały system orzecznictwa rentowego jest w moim odczuciu czarną sferą nieuczciwości, źle pojętej zaradności i różnego kombinowania. Mówimy, że inaczej się nie da, aby coś wyrwać od państwa, co potwierdza przykład pani Oli z woj. małopolskiego, która ma córkę z lekką niepełnosprawnością intelektualną i aby zapewnić jej stały dochód w postaci renty socjalnej, uzyskała szereg potrzebnych i niepotrzebnych zaświadczeń medycznych: „Mam świadomość – wyznaje zażenowana –  że naciągnęłam nieco prawdę na temat choroby mego dziecka, ale bałam się orzecznika w naszym ZUS. Chodziły słuchy, że odbierają renty, więc poszłam do lekarza, który zna moją rodzinę od dwóch pokoleń i powiedziałam wprost: proszę mi pomóc, aby moje dziecko dostało rentę socjalną”.

Pamiętam, jak sama przed każdą komisją inwalidzką, którą miałam co dwa lata, latałam po lekarzach, aby zebrać jak najwięcej zaświadczeń. Nie wiem do dziś, czy one były potrzebne, czy nie? Na ile były rzetelne i zgodne z rzeczywistością? Mam teraz wiele wątpliwości, chociaż moja niepełnosprawność jest poza wszelką dyskusją.

Wypalić do żywego

Mam wrażenie, że potrzeba paru pokoleń, abyśmy jako osoby z niepełnosprawnością, a wraz z nami reszta społeczeństwa, zrozumieli, na czym polega obywatelska odpowiedzialność i społeczna solidarność. Nasze poglądy muszą być wypalone do żywej ziemi, a my sami musimy najpierw sczeznąć, aby przebudzić się do życia w wolności. Prawda jest bolesna, okrutna i potrzebujemy czasu, aby do nas dotarła.  Ksiądz prof. Józef Tischner, życzliwy nauczyciel, w Krainie schorowanej wyobraźni nazwał sprawę po imieniu: „Różnica między demokracją a totalitaryzmem na tym bowiem polega, że człowiek zostaje obdarowany totalitaryzmem nawet wtedy, gdy tego nie chce, natomiast demokrację może mieć tylko wtedy, gdy jej naprawdę chce”.


Homo sovieticus

To po łac. człowiek radziecki – pojęcie spopularyzowane w Polsce przez ks. Józefa Tischnera – określenie człowieka przyzwyczajonego do komunistycznej formuły państwa, oczekującego, że od niego otrzyma pracę, opiekę socjalną, zdrowotną i inną, w zamian za płacenie podatków. Autorem określenia był rosyjski pisarz i socjolog Aleksander Zinowjew.

Homo sovieticus – wg Tischnera – to zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu, żywiący się towarami, jakie komunizm mu oferował. Trzy wartości były dla niego szczególnie ważne: praca, udział we władzy, poczucie własnej godności. Zawdzięczając je komunizmowi, homo sovieticus uzależnił się od komunizmu, co jednak nie znaczy, by w pewnym momencie nie przyczynił się do jego obalenia. Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie. Przyczynił się w mniejszym lub większym stopniu do tego, że miejsce komunistów zajęli inni ludzie – zwolennicy «kapitalizmu».

Ale oto powstał paradoks. Homo sovieticus wymaga teraz od nowych «kapitalistów», by zaspokajali te potrzeby, których nie zdołali zaspokoić komuniści. Jest on jak niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli, czym prędzej szuka sobie drugiej. Homo sovieticus to postkomunistyczna forma «ucieczki od wolności», którą kiedyś opisał Erich Fromm (Tischner, 1992).

Źródło: Wikipedia

Komentarz

  • Można okradać państwo ale nie kraj
    anonimus
    26.09.2012, 15:40
    Można okradać państwo ale nie kraj - taka mała poprawka :)

Dodaj odpowiedź na komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin
Prawy panel

Wspierają nas