Przejdź do treści głównej
Lewy panel

Wersja do druku

Miłość pod nadzorem rodziców

23.12.2004

"Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje (...)" (1 Kor. 13, 4-8).

czarna grafika kobiety rozmawiającej przez telefon

Co mamy zrobić?!

Jesteście moją ostatnią deską ratunku. Jakiś czas temu poznałam przez internet chłopca. Rozmawiało się bardzo miło. Po pewnym czasie nasze serca zaczęły bić mocniej i staliśmy się parą. Od tamtej pory minęły dwa lata. Dwa lata miłosnych uniesień, ale także dwa lata męki i tragedii.
Od początku naszej znajomości wiedziałam, że jest niepełnosprawny. Porusza się na wózku. Mieszkamy w miejscowościach oddalonych o 300 km. Nasze rodziny były sceptycznie nastawione do naszego związku, ale myśleliśmy, że to minie. Ale było coraz gorzej i gorzej. Poznaliśmy ze sobą naszych rodziców, myśleliśmy, że taka "konfrontacja" coś pomoże, ale tak się nie stało. Obie rodziny sprzeciwiają się naszemu związkowi i za wszelką cenę chcą go zniszczyć. Trzeba przyznać, że powoli im się to udaje. Wszyscy wkoło krytykują mojego chłopca i odradzają utrzymywanie z nim jakichkolwiek kontaktów. Każda próba rozmowy na ten temat kończy się fiaskiem. Gdyby chociaż mieli jakiś konkretny argument. Nie pije, nie pali, nie zażywa narkotyków. Jest kulturalny, inteligentny i "dobrze ułożony". Bardzo mnie kocha i chce dla nas jak najlepiej. Wszyscy jednak oceniają go przez pryzmat wózka. Jakiś czas temu, na rodzinnym przyjęciu, gdy nikt jeszcze nie wiedział, że jest moim chłopakiem, był duszą towarzystwa. Wtedy wszyscy z nim rozmawiali i rozśmieszali się nawzajem. A teraz... ma zakaz wstępu do mojego domu. Dlaczego? Co mamy zrobić? Rzucić naukę i odejść z domu? Spotkać się w połowie drogi i zamieszkać pod mostem? Chyba nie muszę dodawać, że nie mielibyśmy za co wynająć mieszkania. Chciałabym, aby obie strony jakoś się dogadały, ale chyba liczę na cud. Rodzice ograniczają naszą wolność i nie szanują uczucia, które jest między nami. Obiecują złote góry, pod warunkiem że się rozstaniemy. Mam dość takiego życia. Co robić?

czarna grafika mężczyzny rozmawiającego przez telefon Narasta we mnie coraz większa frustracja i gniew. Najgorsze jest to, że coraz częściej negatywne emocje wyładowujemy na sobie, wzajemnie się obwiniając. Staramy się bowiem nie popaść w kolejny konflikt z naszymi rodzinami, bo wtedy nie moglibyśmy nawet listu do siebie napisać (teraz piszemy, ale prawie każdy "ginie" w niewyjaśnionych okolicznościach, rozmowy telefoniczne są podsłuchiwane, a spotkania kontrolowane. Liczę na Waszą pomoc. Wiem, że nie spotkam nikogo lepszego od niego. Liczy się tylko on. Oboje czytamy Wasze pismo, które pomogło nam zrozumieć wiele rzeczy. Mam nadzieję, że i teraz będziecie wiedzieli, jak nam pomóc. Błagam choć o dwa słowa na łamach "Integracji", myślę, że nie tylko my mamy podobne problemy.

Z góry dziękuję i pozdrawiam. (Nazwisko i imię do wiadomości redakcji). 

PS Proszę o nieujawnianie jakichkolwiek moich danych z tego względu, że wolałabym uniknąć kolejnej awantury. 

W ostatnich latach zmienia się nastawienie społeczeństwa do związków, w których jeden z partnerów jest niepełnosprawny. Akceptujemy takie związki, a nawet podziwiamy, jak bardzo oni się kochają i jak sobie świetnie dają radę, ale tylko do momentu, gdy nie dotyczy to własnych, pełnosprawnych dzieci. Wtedy cała tolerancja i szacunek do drugiej osoby ustępują miejsca obawom o ich dobro, lękowi, a nawet złości i nienawiści do osoby niepełnosprawnej, z którą związało się nasze dziecko. 
Rodzice, których sprawne dziecko związało się z osobą niepełnosprawną, zaczynają postrzegać tę osobę wyłącznie przez pryzmat niepełnosprawności, nie dostrzegając cech osobowości. Nie mogą zaakceptować tego, że ich dziecko "żyje" z niepełnosprawnym partnerem. Pada wiele niepotrzebnych, przykrych i bolesnych słów. Powoduje to liczne i narastające konflikty między rodzicami i ich dziećmi, które mogą prowadzić do rozpadu związku, a nawet do wielkiej tragedii. W tej chwili nasuwają mi się pytania: co stało się z miłością, która powinna przynieść szczęście? Czyżby ci rodzice przestali kochać swoje dziecko? 

Pod skrzydłami matki

W niektórych przypadkach problem tkwi w zaborczej miłości matek w stosunku do dzieci. One w sposób nieświadomy zachowują się tak, jakby ich dzieci na zawsze należały tylko do nich. Problem ten jest szczególnie widoczny w przypadku dzieci niepełnosprawnych. Matki poświęcają im dużo więcej uwagi i nie pozwalają na samodzielne próby wykonywania niektórych czynności. Większe uzależnienie niepełnosprawnego dziecka od matki powoduje zacieśnienie więzi między nimi.  Matka dochodzi do wniosku, że musi zawsze być przy swoim dziecku i pomagać. Bez niej nie mogłoby normalnie funkcjonować. Czuje się niezastąpiona i uważa, że nikt inny nie jest w stanie pomóc jej dziecku tak jak ona. Nikt nie zna tak doskonale jego potrzeb.  W rzeczywistości jednak, o ile matka jest w stanie zaspokoić podstawowe potrzeby, o tyle nie jest w stanie zastąpić życiowego partnera!  W momencie gdy dzieci znajdują swoją drugą połowę, ich matki zaczynają czuć się zagrożone. Boją się, że przestaną być kochane i stracą dzieci, które przeleją miłość na partnera.

Wiele matek z zazdrością patrzy na wybranków swoich dzieci, a nawet próbuje zniszczyć ich związek, uciekając się do bardzo prymitywnych sposobów, np. szantażują dziecko, że się zabiją, jeżeli ono nie rozstanie się z partnerem, buntują dziecko przeciwko jego partnerowi lub partnerce.  Takie zachowania niejednokrotnie prowadzą do rozpadu związku, bo matki nie dają swoim niepełnosprawnym dzieciom szansy na usamodzielnienie się i założenie rodziny. 

Nie wierzą w happy end 

Niejednokrotnie rodzice próbują uświadomić swemu niepełnosprawnemu dziecku, że związek z pełnosprawną osobą nie ma szans na przetrwanie. Ich zdaniem osoba pełnosprawna będąca w związku uczuciowym z osobą niepełnosprawną i tak kiedyś porzuci tę osobę na rzecz pełnosprawnego partnera. Boją się, że ich dziecko będzie wtedy ogromnie cierpiało. W ten sposób chcą uchronić je przed - ich zdaniem - zbędnym rozczarowaniem.

Ciągłe powtarzanie tego, że ich córka czy syn zostanie kiedyś porzucony, zraniony, z przykrymi doświadczeniami, powoduje u niego coraz większe obawy i tym samym wywołuje poczucie bezsilności i bezradności. Młody człowiek zaczyna myśleć podobnie jak jego rodzice: "Może faktycznie mają rację, po co mam się angażować w ten związek, skoro i tak zostanę kiedyś sam, czy ja w ogóle powinienem z kimkolwiek się wiązać".   Młoda niepełnosprawna osoba, której życie dopiero nabiera barw, zaczyna mieć coraz większe wątpliwości co do tego, czy jej związek rzeczywiście ma szanse przetrwania. Ale czy rodzice przyjmując wyżej opisaną postawę, zadają sobie pytanie: "Co się stanie z naszym dzieckiem, kiedy nas zabraknie". I co wtedy??? Dom pomocy społecznej? A niekoniecznie musi tak być. 

Różne definicje szczęścia 

Podobnie reagują rodzice pełnosprawnego dziecka, które związało się z osobą niepełnosprawną. Uważają, że ich dziecko niszczy sobie życie, wiążąc się z "kaleką", że przez całe życie będzie musiało się tą osobą opiekować, rezygnując tym samym z własnego szczęścia, marzeń, a czasem nawet z pełnej rodziny. Dla tych rodziców postępowanie ich dziecka jest wielkim szaleństwem, poświęceniem się. Jest oczywiste, że każdy rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej, chce je uchronić przed rozczarowaniem, przed popełnianiem błędów. Rozumienie szczęścia jest zresztą bardzo subiektywne. Dlatego w wielu przypadkach dochodzi do poważnych konfliktów.  Niemożliwe jest rozpinanie nad dorosłym dzieckiem parasola ochronnego. Dzieci dorastają, znajdują sobie partnerów, i czasem popełniają błędy, ale rodzice nie mogą ich przed tym chronić na siłę. Powinni pozwalać dokonywać samodzielnych wyborów, a później ponosić konsekwencje z nich wynikające. Oczywiście, kiedy pojawią się problemy, mogą, na miarę swoich możliwości, tylko wspierać swoje dziecko. 

Cierpliwa miłość

Miłość niesie ze sobą wiele emocji zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, ale niewątpliwie wymaga wielu wyrzeczeń, cierpliwości i wytrwałości. Ludzie, którzy się kochają, powinni pielęgnować uczucie bez względu na to, czy są zdrowi czy niepełnosprawni. Jeżeli zaś chodzi o sprzeciw rodziców wobec związków mieszanych - to są one czymś naturalnym.  Bardzo ważne są rzeczowe rozmowy z rodzicami, przekonywanie ich o własnym szczęściu, że jest się w pełni świadomym swojej decyzji, jak i jej konsekwencji, prośby o uszanowanie i zaakceptowanie tejże decyzji. Przekonanie rodziców o własnym szczęściu jest naprawdę trudne, ale nie niemożliwe. Dlatego też warto rozmawiać i nie zniechęcać się po kilku nieudanych próbach. W końcu miłość jest tego warta.

Należy pamiętać, że czas działa na korzyść związku. Ważne jest również, aby przekonać rodziców, że można liczyć na swoją drugą połówkę, można na niej polegać, że jest odpowiedzialna i troskliwa. Trzeba też być pewnym swojej miłości do tej drugiej osoby i nie poddawać się wpływom innych.  Partnerzy również powinni starać się pokazać, że są godni zaufania i potrafią wziąć na siebie odpowiedzialność za drugiego człowieka. 

Rodzice czy partner? 

W sytuacji zmuszenia do wyboru między rodzicami a partnerem, należy się zastanowić, co jest najważniejsze. Są dwa warianty. Jeżeli wybierzemy partnera, ryzykujemy, że na początku rodzice nie zaakceptują związku. Jednak pokazanie, że jest się szczęśliwym i spełnionym, może wzbudzić po jakimś czasie akceptację rodziców.
Natomiast gdy wybierzemy rodziców, możemy na zawsze utracić szansę na to, aby być szczęśliwym w związku. Wybór należy do nas. Odwołując się do biblijnego przesłania, że "miłość nigdy nie ustaje", warto wszystkim rodzicom zwrócić uwagę na to, że kochając swoje dzieci, powinni pragnąć przede wszystkim ich szczęścia. Dlatego rodzice powinni przynajmniej spróbować zaakceptować wybór dziecka, bez względu na to, czy jest to partner zdrowy czy niepełnosprawny. Rodzice powinni być dla swoich dzieci oparciem, ostoją w trudnych chwilach, a nie ich przeciwnikami.

Tekst: Aneta Olkowska
Autorka jest psychologiem. Fragment Listu św. Pawła do Koryntian zaczerpnięto z Biblii Tysiąclecia, Wyd. Pallotinum 1980.  

Trzeba było wiary i cierpliwości

Żyliśmy w dwóch światach. On w hałaśliwej stolicy, ja w miasteczku oddalonym o 200 km. Poznaliśmy się w... sanatorium w Kuźnicach. To mało romantyczne miejsce, ale właśnie tam eksplodowało nasze uczucie - ogromne, szczere, zbuntowane, niedoświadczone. Takie jak my. Zbuntowane... Bo było dla niektórych nie do pomyślenia i zaakceptowania, że ja "normalna" a on "inwalida" - piszę te słowa w cudzysłowie, gdyż takie rozróżnienie jest mi całkowicie obce.  Byliśmy dzieciakami, nasi rodzice do końca nie zdawali sobie sprawy, co nas łączy, a potem zignorowali to, gdyż stwierdzili, że "miłość jest ślepa", a tym bardziej taka szczeniacka. W pewnym sensie mieli rację. Po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu wróciłam do domu. Były łzy i długie listy. A potem nagle wszystko pękło, znikło, zbladło. Dlaczego? Nie wiem tego do dziś. Myślę, że faktycznie byliśmy jeszcze zbyt młodzi, aby udźwignąć tak słodycz, jak i ciężar trwałego związku. Gdy patrzę z perspektywy czasu, to widzę, że potrzebna była ta przerwa, abyśmy dojrzeli i w pełni świadomie potrafili podejmować życiowe decyzje, abyśmy byli ich pewni. 
Po 5-letniej rozłące, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Mieliśmy po 21 lat. W moim życiu nastąpił czas podsumowań. Zastanawiałam się, co jest naprawdę ważne.  W sercu robiło mi się ciepło jedynie na wspomnienie dni spędzonych w Kuźnicach, kiedy u mego boku był ON. To było jedyne uczucie, które nadal się we mnie skrzyło. Szczerze mówiąc, nie liczyłam na wiele, nie byłam nawet pewna, czy mieszka jeszcze pod tym samym adresem. Wysłałam list. Dużo dłuższy i bardziej intymny, niż chciałam... Po tygodniu przyjechał do mnie i już został, a w sercu znowu zapłonął ogień... Jeszcze teraz, gdy to piszę, łzy ciurkiem płyną mi po policzkach. Już wtedy wiedzieliśmy, że to już na zawsze. Ale nie wiedziała o tym reszta świata, a konkretnie moi rodzice. Jego rodzice zaakceptowali mnie bez problemów, a z czasem zaczęli traktować jak córkę. Z moimi było gorzej. Staram się zrozumieć podstawy ich obaw. Wszyscy rodzice chcą dla swych córek księcia z bajki na białym rumaku. Ludzie, niestety, patrzą najpierw na "opakowanie", a dopiero później na to, co człowiek ma do zaoferowania. Nie będę ukrywać, że było nam na początku ciężko ze względu na moją mamę, która tego marzenia o księciu z bajki nie mogła się pozbyć. Tato był bardziej wyrozumiały. Jednak od początku sprawa była postawiona jasno - jesteśmy dorośli, to nasze życie  i robimy to, co uważamy za słuszne. Usłyszałam wiele gorzkich i ostrych słów, których nigdy nie chciałam usłyszeć od najbliższych osób. Nie chcę już tego pamiętać, ale niestety, czasami odbijają się echem gdzieś na dnie serca... Od obcych ludzi nie doświadczyliśmy jakichś ostentacyjnych aktów nietolerancji, nawet w moim miasteczku mieszkańcy nie robią "dzikich" oczu, gdy widzą nas trzymających się za ręce. Mamy wielu przyjaciół i znajomych, którzy nigdy nie dali jakichkolwiek oznak, że coś jest "nie tak", wręcz przeciwnie.  Po skończonych studiach (byliśmy razem już prawie 2 lata) przeprowadziłam się do stolicy, wzięliśmy skromny ślub cywilny, by udowodnić, że potrafimy budować wspólne życie razem, a nie chcieliśmy robić tego na kocią łapę. Po roku już z błogosławieństwem rodziców wzięliśmy ślub kościelny i odbyło się huczne weselisko. Licząc od "cywila", jesteśmy już 3 lata po ślubie, mamy gdzie mieszkać, czym jeździć, oboje pracujemy i udzielamy się towarzysko, "adoptowaliśmy" kota, teraz dokładamy wszelkich starań, aby rodzina, którą stworzyliśmy, stała się liczniejsza. Mamy zwykłe problemy zwykłych ludzi. Trzeba wiary i cierpliwości. 5 lat temu nawet nie marzyłam o tym, że uda nam się osiągnąć to, co teraz mamy.  Prawdziwa miłość nie zna granic, nie zatrze jej czas ani brak ludzkiej życzliwości. Tylko od nas zależy, czy starczy sił, cierpliwości, zrozumienia i pokory, aby budować wspólnie dzień za dniem. Każda para ma przed sobą podobne przeszkody. Tylko od nas zależy, czy będziemy widzieć przed sobą tragiczne morze problemów czy strumyk kłopotów, który można wspólnie przekroczyć, i nieistotne jest, czy dokona się tego na własnych nogach, czy na wózku inwalidzkim - ważne, że RAZEM.  

To dla Ciebie, dziękuję Ci za to, że Jesteś.
Frangula,

Integracja, 6/2004

Dodaj komentarz

Uwaga, komentarz pojawi się na liście dopiero po uzyskaniu akceptacji moderatora | regulamin

Komentarze

  • Bo rodzice mądrale zawsze "wiedzą lepiej"
    Majka
    14.03.2016, 10:36
    Serio rozumiem, że rodzice niepełnosprawnego dziecka obawiają się o nie bardziej niż o zdrowe i chcą dla niego jak najlepiej. Jednak jeśli nie potrafią przyjąć do wiadomości, że i ono miewa potrzeby matrymonialne i walają tekstami typu "Jak jesteście tacy mądrzy, to radzicie sobie sami! On cię porzuci, bo "masz krzywe nogi i malutki biust" i wtedy inaczej będziesz ćwierkać! Co; wrócisz tu z brzuchem?!", to powinno się ich leczyć na głowę! Sorry... i nie zdziwiłabym się, gdyby taka dziewczyna zerwała z rodzicami kontakt na wieki wiekow amen! "Trzeba wybaczać..." sratatata. Owszem, wybaczyć jeśli rodzice serio zrozumieją swoje chamskie zagrywki! Ale żadnego wybaczania na kredyt, "hucznych weselisk po błogosławieństwie rodziców", widywania wnuków, itp., dopóki rodzice będą "wiedziec lepiej"!
    odpowiedz na komentarz
Prawy panel

Wspierają nas